sobota, 1 grudnia 2012

43. Przyjemności...

Bo nie każdy zauważa, że wiele rzeczy, zdarzeń, itp. często powtarzanych z czasem staje się szarą rzeczywistością. Nudnym flakami z olejem.

Więc rozciągajcie swoje przyjemności, cieszcie się nimi. Delektujcie. A gdy wam się znudzą, szukajcie innych, by po jakimś czasie znów powrócić do starych. Na nowo odkrywając rozkosz życia. 

Doceniajcie ludzi, a nie przedmioty. Plus mały uśmiech na twarzy i recepta na szczęście gotowa.

sobota, 10 listopada 2012

42. "Bzyk" - czyli o seksie

Przez ostatnie dwa tygodnie wciągnęła mnie książka. Jest pozycją o nas samych i nie tylko. Jak głosi podtytuł: "Pasjonujące zespolenie nauki i seksu", nie da się jej czytać jak powieści. Czasami bardziej przypomina naukowy dziennik badawczy, niż książkę o naszych seksualnych zachowaniach. Ale co jakiś czas masz ochotę po nią sięgnąć i dowiedzieć się co nieco o naszej anatomii oraz o tym, jak to wygląda w statystykach i pokrętnej historii.

Książkę kupiła moja druga połówka jakiś czas temu. Myśląc, że jest zupełnie o czymś innym. Czytając czasami jej fragmenty widziałem w jej oczach śmiech i zastanowienie. To może być rekomendacja dla tej lektury. Tematy tabu. Były, są i będą. Jednak po przeczytaniu tej pozycji, może nie będą rosły do tak gigantycznych rozmiarów.

A oto fragment dla panów:

"Większość mężczyzn to komuniści! Wychylają się w lewo! Na drugim miejscu: kłaniają się w dół, jak japońscy dżentelmeni! Numer trzy: w prawo! Cztery, w górę! Jak słoń!"

A ten dla pań:

"Kim Wallen, który ostatnio rozpoczął wywiady z kobietami do swoich nowych badań na temat stosunków i orgazmów, uważa pogląd Kinseya za prawdziwy.<Kobiety, które mają orgazm podczas stosunku bez jawnej stymulacji łechtaczki, co do jednej mówią, że to nieważne, co robi facet, byleby szybko nie kończył>".

czwartek, 1 listopada 2012

41. Ubuntu 12.04. "Przyjazny Puchacz"

Strasznie długo mnie nie było. W tym czasie wydarzyło się masę ciekawych rzeczy w świecie informatycznej pogoni za doskonałością. Dziś jednak chciałbym poruszyć temat z naszego rodzimego podwórka. Od 25. września dostępny jest nasz remiks Ubuntu. Lepiej późno niż wcale.

"Przyjazny Puchacz", bo o nim mowa, jest w pełni spolszczony. Jak zwykle zawiera masę oprogramowania potrzebnego na starcie i skrypt (program) ułatwiający poruszanie się i pierwsze kroki dla osób mających małe doświadczenie w korzystaniu z pingwina. W obrazie płyty, który można ściągnąć tutaj znajduje się przewodnik dla początkujących, który znacznie ułatwi zapoznanie się z systemem. Warto również wspomnieć, że jest to system z pięcioletnim wsparciem technicznym od firmy Canonical (tak zwany LTS). 

Wszystkich zainteresowanych zachęcam do ściągnięcia obrazu i wypaleniu go na płycie DVD lub utworzeniu startowego pendrive'a, a w dalszej kolejności do przetestowania w trybie Live DVD. Więcej informacji o zawartości płyty na stronach czytelni ubuntu.pl- Link

A na koniec mały screen z naszego przyjaciela oraz krótki film pomocny przy instalacji "Przyjaznego Puchacza".



czwartek, 27 września 2012

40. Syndrom pourlopowy

Urlop już się skończył. To fakt, który zapętla moje myślenie. Czasem jestem tu, a czasem jestem jeszcze tam  - nad naszym pięknym morzem. Wspominam. Zamykam oczy i czuję wiatr, szum fal, zapach lasu.

Kontakt z przyrodą, jak najmniej zmącony ludzką obecnością, wzbudza we mnie chęć spędzania na łonie natury jak największej ilości wolnego czasu. Czuję się wtedy taki mały. Taki nieistotny, wręcz przeszkadzający w tym, co się dzieje dookoła mnie. Widzę jak naturalne piękno jest bezcenne i kruche. Dobrze mi z tym i za rok chcę to powtórzyć z jeszcze większą dawką czystej  natury.

Wracając do zgiełku miasta - przeszkadzają mi samochody, hałas i tłumy ludzi. Choć i tu staram się zatrzymać na chwilę. Zamknąć oczy i cieszyć się słońcem. Słuchać odgłosów ptaków. Tu jest trudniej.

Praca wróciła już na swoje tory. I dobrze, bo się troszkę rozleniwiłem. A co - mnie też wolno.

Co do mojego zdrowia, to wszystko się już wyjaśniło i na szczęście to nic poważnego.

Pozdrawiam jesiennie. Czyli raz chłodno, raz gorąco - dla tych, co lubią zmiany.

sobota, 25 sierpnia 2012

39. Płeć piękna, ale czy słaba?

Jak trudno jest zrozumieć kobietę wie niejeden facet. Niektórzy mają nawet teorię, że kobiety się kocha, a nie rozumie. Sam muszę przyznać szczerze, że czasem mam problem ze zrozumieniem swojej połówki. Na szczęście w porę przychodzi olśnienie i już wiem co żona ma na myśli.

Przeglądając ostatnio książki w naszej małej, domowej czytelni, natrafiłem na tytuł, który nie dawał mi spokoju, więc nie bacząc na brak czasu, zawziąłem się i przeczytałem maleństwo w dwa wolne weekendowe  popołudnia.  Czytając, mało nie spadłem z łóżka parę razy. Autorem tej interesującej lektury jest pan Janusz Leon Wiśniewski.

Jak na doktora przystało, przyłożył się on mocno do swojej książki, zaczerpując wiedzę z różnych studni wiedzy rozsianych po całym świecie. Jego naukowe podejście i osobiste przemyślenia pasują mi bardzo. Jako doktor, między innymi informatyki, trafnie i przejrzyście opisuje swoje spostrzeżenia na temat kobiet i  mężczyzn oraz różnic w funkcjonowaniu ich ciał, duszy i umysłów. 

"Czy mężczyźni są światu potrzebni" - tytuł ten jest tylko zaczepnym granatem. O tym czy wybuchnie decyduje każdy facet decyzją: przeczytać, czy olać? Książka w prosty sposób przedstawia kilka aspektów funkcjonowania naszego mózgu. Sam często otwierałem oczy ze zdumienia. Książka jest latarnią wskazującą jak bardzo nasze społeczeństwo się zmieniło choćby przez ostatnie sto lat.

Próba zrozumienia kobiety powinna zacząć się właśnie poprzez tę lekturę. Otwarty umysł w mig skojarzy fakty ze swojego życia z tym, czego przed chwilą się dowiedział. Zachęcam do przeczytania - jeden z fragmentów brzmi:

"Jestem prawie pewny, że gdyby mężczyźni mieli "swoje dni", byłyby to z pewnością dni wolne od pracy. Zagwarantowane odpowiednią ustawą lub najlepiej dekretem. Poza tym skłaniam się ku przypuszczeniu, że gdyby mężczyźni rodzili dzieci, to świat składałby się wyłącznie z jedynaków".

środa, 15 sierpnia 2012

38. Dyrektor wykonawczy też musi odpocząć...

Sezon urlopowy w pełni. Jedni wyjeżdżają, jedni wracają. Inni już dawno zapomnieli, że byli na urlopie. A ja jestem przed i już nie mogę się doczekać. Choć do wyjazdu jeszcze troszkę zostało, przygotowania idą pełną parą. Czasem to mi się już mózg gotuje od sprawdzania i wyszukiwania informacji w sieci - co, gdzie i jak.

Technologia się przydaje. We współczesnym świecie jeśli restauracja lub noclegi nie istnieją w sieci, to szybko wypadają z gry. Konkurencja na rynku jest tak duża, że można przebierać w ofertach do woli, aż głowa boli.

Powoli odliczam w głowie i już jestem wyobraźnią na urlopie. Jeszcze tylko kilkanaście dni. Kilka klasycznych stresów podróżniczych wraz z moją żoneczką i wakacje.

Na razie jednak muszę jeszcze zostać na ziemi i ciężko pracować. Dlatego tak mało piszę. Tak to jest, że jak jest sezon urlopowy, to trzeba pracować za dwóch. Pozdrawiam wszystkich. Tych co byli, są i będą na wakacjach.

środa, 25 lipca 2012

37. Wieści ze świata open source

Dużo ostatnio się dzieje w świecie wolnego oprogramowania. Choć są wakacje, cały czas tysiące wolontariuszy oraz etatowych pracowników pracują nad rozwojem poszczególnych programów, jak i całych dystrybucji Linuksa.

W Polsce oczekujemy naszego remiksu. Niestety pracę posuwają się bardzo wolno ze względu na małą ilość osób pracujących nad projektem. Miejmy nadzieję, że do końca wakacji remiks będzie gotowy. Ułatwi on instalację dla osób początkujących i leniwych, którym nie chce się douczyć i zainstalować potrzebnych programów ręcznie.

W świecie, gdzie fundusze są ogromne i praca wrze, można usłyszeć o kolejnej wersji niezwykle popularnego zielonego robocika, który jeśli wierzyć prognozom osiągnie nawet 61 procent rynku pod koniec tego roku. Jego kolejna wersja wprowadza sporo nowości, poprawek i udogodnień. Na aktualizację jak zawsze w pierwszej kolejności mogą liczyć flagowe telefony Samsunga i HTC.



Nie sposób śledzić wszystkich nowości, ale jedną z nich godną polecenia na pewno będzie najnowsze dziecko ze stajni Minta. Jest to jedna z wielu wersji Linuxa, która ułatwia początkującym użytkownikom zagłębianie się w tajniki wolnego oprogramowania. Tym razem jest to wydanie ze środowiskiem graficznym KDE. Całość można pobrać stąd



Drugim interesującym niusem jest to, że z tej samej firmy wyszedł pierwszy sprzęt sygnowany logiem Minta.


MintBox, bo o nim mowa, jest malutkim komputerem prawie bezgłośnym (obudowa jest jednym wielkim radiatorem) zużywającym naprawdę niewielkie ilości prądu -w wersji rozszerzonej są to maksymalnie 24 waty. Idealne rozwiązanie dla ludzi szukających czegoś małego i cichego. Piszę o tym, bo rzadko zdarza się, aby producent darmowego oprogramowania wypuszczał na rynek sprzęt pod swoim logo. Jest jednak mały haczyk - cena tego cuda nie jest mała (476$ lub 549$). Jeśli ktoś jednak jest chętny, całość można zamówić pod tym adresem.

Wracając na nasze podwórko programowe, powstaje bardzo ciekawy program do fakturowania i prowadzenia stanów magazynowy pod nazwą Agila S3


Całość oczywiście dostępna jest pod Ubuntu i Linux Mint, a wkrótce także na Debiana. Nareszcie jest alternatywa dla programów windowsowych oraz programów pisanych na zamówienie. Jest to program w pełni funkcjonalny i komercyjny. W stosunku jednak do swoich zamienników na Windowsie dużo tańszy. Myślę, że dla wielu mikroprzedsiębiorstw w zupełności wystarczający.

Jak sami widzicie sporo się dzieje, a to tylko fragment tego, co chciałem opisać. Więcej ciekawych informacji w kolejnym poście.

niedziela, 22 lipca 2012

36. Post pokutny - a co - zasłużyłem sobie

Nabroiłem ostatnio sporo. Mało nie doszło do scen dantejskich. Żona pękła i wylała na mnie całą swoją złość i żal. Zabolało, bo miało boleć. Miało to coś we mnie zmienić i wstrząsnąć niczym defibrylator.

Jestem nieposkładany i często moje postanowienia co do poprawy idą w łeb. Przez chwilę jestem niczym tęcza - ładny i kolorowy. Potem znikam i staję się nudny i szary. Pozbawiony radości z kolorów życia. 

Mam bardzo dobrą żonę. Dba o mnie, jest mi bliska i mogę na nią liczyć. Zawiodłem ją tym, że straciłem blask życia i ją zaniedbałem w pewnym istotnym aspekcie życia. Chęci mam dobre, ale często zapalam się i wypalam - tak szybko jak noworoczne sztuczne ognie.

Często mój głos rozsądku przyćmiewa moje zapędy. Do zmian. Nie jestem bez winy. Nagrzeszyłem zaniedbaniem. Teraz się zmieniam i mam nadzieję, że to nie będzie trwało dłużej niż dotychczas. Karioka jest wymagająca i to powinno pomóc mi stawiać poprzeczkę coraz wyżej.

Trzymajcie za mnie i za nas kciuki. Modlitwa też się przyda.

sobota, 7 lipca 2012

35. Przyzwyczajenia

Każdy z nas ma swoje przyzwyczajenia. Jak często jednak o nich przestajemy myśleć? Stają się naszą drugą naturą. Ukrywają się przed naszymi myślami. Tak po prostu robimy coś i nie zastawiamy się dlaczego to robimy i w jaki sposób.

Są setki takich zachowań w różnych dziedzinach życia i przytoczenie choćby części zajęłoby ze sto lat. Jest jednak jedna kwestia, o której chciałbym wspomnieć.

Załóżmy, że nasze przyzwyczajenia można zaprogramować. Wizja straszna, a jakże prawdziwa. Każdego dnia wielkie koncerny myślą, jakby zaprogramować nas - konsumentów, abyśmy korzystali z ich usług i produktów.

Wielkie głowy i spece od reklamy próbują nam wcisnąć swoimi sposobami wszystko to, za co im zapłacą zleceniodawcy. Wystarczy w nas wywołać pożądanie jakiegoś produktu i wcisnąć nam, że jest on niezbędny niezastąpiony, jedyny w swoim rodzaju. I że nasze  stare przyzwyczajenia już się nie liczą, bo można coś zrobić szybciej, łatwiej, itd., a to tylko tylko czubek góry lodowej. Potem daje się jeszcze jakiegoś VIP-a, który w reklamówce zachwala produkt i przepis na sukces gotowy.

Popieram postęp technologiczny, żeby była jasność. Ale nie za cenę tego, że produkty ledwo co wyprodukowane po gwarancji, często nadają się do kosza. A wszystko w imię wzrostu gospodarczego poprzez zwiększenie konsumpcji. Błędne koło się zamyka. Portfele bogatych są jeszcze większe, a konsumenci i przyroda cierpią na tym najbardziej.

Więc czasem warto trwać przy swoich starych, dobrych przyzwyczajeniach. Szanować samego siebie, nie dając sobie wyprać głowy w reklamach i jednocześnie dbać o naszą kruchą przyrodę.

sobota, 9 czerwca 2012

34. Byli sobie faceci

Pisałem o kobietach i myślałem też o nas - mężczyznach. Długo nie musiałem szukać, by znaleźć całą masę niedoróbek z naszej strony. Nie potrafimy się ubrać, nie jesteśmy uczuciowi i tak dalej. Niektórzy niestety o higienę osobistą też nie potrafią zadbać. Ale to standard, który niestety wpisany jest w nasz stereotyp.

Stereotyp macho. Jestem człowiekiem, który na każdym kroku swojego życia stara się patrzeć na świat i na ludzi mądrym okiem. Należę do gatunku mężczyzn, którzy przełamują się i  nie boją się okazywać swoich uczuć w stosunku do kobiet. Nie ukrywam się z nimi po kątach. Czasem wręcz moja Żoneczka odgania mnie, bo jestem  upierdliwy w tym temacie. Mam ochotę ją cmoknąć, to cmoknę, co czasami kończy się małą kłótnią, że nie ma teraz na to czasu. Słuchając czasami niektórych moich męskich znajomych śmieję się i płaczę jednocześnie.  Opowieści o podbojach i sposobie traktowania kobiet są jak dobry kabaret. Szczególnie jak są w grupie każdy chce się pokazać jakim jest pseudo kogucikiem. A jak nagle niespodziewanie pojawia się małżonka to stają się wtedy tacy malutcy, potulni i mili. Aż miło popatrzeć.

Wiem, że kobieta sprawia, iż facet staje się łagodniejszy; że z dzikiego i narowistego mustanga hasającego nieskrępowanie po polanach staje się zwykłym szarym konikiem zaciągniętym do bryczki o wdzięcznej nazwie rodzina. Kiedyś gdzieś przeczytałem, że to właśnie kobieta łapie delikwenta na lasso, robi z niego mniej atrakcyjnego, żeby jakaś inna klacz mu go nie podebrała, a gdy się zorientuje co zrobiła to załamuje się, bo wcale nie tak chciała. 

Trudno czasem jest zachować złoty środek. Być dobrym mężem i jednocześnie prawdziwym macho. Niektórzy twierdzą, że takowy nie istnieje. Świat dzisiaj stoi troszkę na głowie. Kobiety robią to, co kiedyś robili mężczyźni, a mężczyźni robią to, co kiedyś robiły kobiety. Złoty podział ról został już dawno obalony. Upadł jak mur berliński. Stopniowo, po drugiej wojnie światowej kobiety zaczęły przejmować stery na każdej lini.

Co będzie dalej z facetami? Jak śpiewała kiedyś pewna pani: "gdzie ci mężczyźni - wspaniali tacy..." Niektórzy twierdzą, że grozi nam nawet wyginiecie. Ale to nieprawda. Według mnie każdy powinien być sobą, nie oglądać się na innych. Nie postępować według schematów zachowań. Czuć, myśleć i być wolnym od wszelakich stereotypów. Nie o tym chciałem do końca napisać, ale tak jakoś wyszło. Odnoszę wrażenie, że dotykam kawałek jakiegoś tematu i go zostawiam, ale to tak celowo, żeby się nie rozpisywać.

piątek, 8 czerwca 2012

33. Kobiety i ich kobiecość


Ach te kobiety. Są wszędzie. Jakby świat wyglądał bez nich? Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać. Post ten zainspirowany jest tym, co się obecnie dzieje na ulicach.

Kobiety nie zawsze są kobietami. To sprzeczne - prawda. Ilekroć wychodzę sam lub z Karioką na spacer mam okazję podziwiać lub patrzeć z niesmakiem na tytułowe bohaterki. Sam nie wiem dlaczego tak się dzieje, ale często kobiety poprzez swoje zachowanie, język, czy ubiór przestają być kobietami w jednej chwili.

Jadę kiedyś do pracy. W autobusie tłok. Widzę bardzo ładną dziewczynę. Umalowana bez przesady, uczesana, ładna zwiewna sukienka, słowem typ idealny do momentu, kiedy nie otworzyła ust, z których poleciała wiązanka wulgaryzmów do koleżanki siedzącej obok niej. Bez ogródek i obciachu. Na głos. I w tej chwili czar prysł. Myślę sobie, że to tylko grzechy młodości. Chwilę potem wchodzi do autobusu starsza pani, z ciężką na oko siatką w ręku i szuka wolnego miejsca. Próbuje usiąść obok młodej damy. W tym momencie autobus przyspiesza i pani ląduje na kolanach dziewczyny. I co słyszę? "Co się pchasz babciu, mogłabyś k.... uważać".

Kolejny obrazek - tak zwana "tipsiara-blachara" odpacykowana od stóp do głów, klasycznie białe kozaczki, tapety tyle, że starczyłoby do wykończenia jakiejś pobliskiej galerii, do tego papieros w ręku. Ładna jest, ale ta tapeta, ten papieros i rozmowy o nowym BMW jej chłopaka znów zabiły w niej kobietę.

Kobiety tak często narzekają na mężczyzn. To my też możemy czasem sobie ponarzekać. Szczególnie jak jakaś młodsza lub starsza kobieta wbija się w biodrówki, a dookoła tworzy się ładna oponeczka - jak w ludziku znanej firmy produkującej opony samochodowe. Dodaj do tego wystające stringi i pojawiający się w tym momencie tak zwany "żeton" i koniec końców człowiek musi odwrócić wzrok, bo go mdli.

Kiedyś moja druga połówka zapytała czy wygląda kobieco w spodniach. Ja na to, że pewnie. Z niedowierzaniem kręciła głową jak to możliwe.

Kobieta to nie tylko wygląd, ciało, ubranie. To całość- zachowanie, styl, uśmiech, wrażliwość, smak, zapach, itd. Wystarczy, że gdzieś coś się zapodzieje i czar pryska.

Wiem, że każda kobieta ma poprzeczkę ustawioną wyżej niż mężczyzna. Ale chodzenie na skróty przynosi same problemy. Nie chodzi mi o to, że kobieta ma zawsze ładnie pachnieć i wyglądać. Że nie może mieć złych dni i strzelać humorami.

Chodzi mi po prostu o to, aby na kobiety patrzyło się z przyjemnością albo łagodnością i delikatnością. Tylko tyle... Albo aż tyle.

czwartek, 7 czerwca 2012

32. Matrix

Pamiętacie scenę z filmu "Matrix", w której dziewczynka umysłem wygina łyżeczkę do herbaty? To, co mi się kiedyś śniło w porównaniu z tą sceną to bajeczka dla dzieci.

Nie wiem skąd mój umysł zaczerpnął inspiracje do tego snu. Spróbuję Wam go jakoś przekazać. Wyobraźnia tutaj niestety to podstawa. Zaczynamy. Chwila spokoju i akcja. Otwieracie oczy - wszystko wydaję się jakieś takie dziwnie przejaskrawione, dźwięki są jaskrawe, tak - dźwięki i to wcale nie jest kac. Chwilę potem zaczynacie postrzegać wokół osób i rzeczy dziwną aurę. Myślicie sobie, że to jakiś sen, a tu nagle ktoś uderza Was w ramię przechodząc do metra.

Niby nic szczególnego się nie wydarzyło, ale macie w głowie jakieś dziwne uczucie że możecie wszystko. I w tym momencie ukazuje się Wam przed oczami obraz, który zapiera dech w piersiach. Potraficie dostrzec każdy pojedynczy atom, który was otacza. Widzicie jak przepływa energia. Jak te atomy są ściśnięte lub zderzają się niczym ziarenka piasku na pustyni. I tu zaczyna się najlepsza część.

Wspomniałem, że czuliście się tak, że możecie wszystko. Wasze myśli są jedynymi ograniczeniami. Poczułem pragnienie. W tej samej chwili dostrzegam ruch przed sobą. Widzę jak pojedyncze atomy wody, węgla i innych pierwiastków zaczynają wirować wokół mnie i pojedynczo układać się na mojej dłoni w znajomy mi kształt ulubionego napoju. Aż po chwili oczom nie wierzę i trzymam go w ręku. Jest prawdziwy. Odkręcam i piję. Płynąca woda gasi pragnienie.

Chwilę później idę spacerkiem, nie dowierzając w to, co się dzieje. Zaczyna kropić deszcz, sięgam odruchowo do torby, aby wyjąć parasolkę, a tu pech. Zapomniałem ją wziąć z domu. I znów ta sama scena. Lekki wirujący  wiatr, kolorowy jak tęcza obraz miliardów służących cząsteczek, układających się w kształt materiału i stelażu parasolki, którą nagle trzymam w ręku.

Czuję się jak Dżin. Jednak drzemie we mnie jakaś wielka odpowiedzialność za dar, jakim nagle zostałem obdarzony. Idąc dalej widzę kobietę na 34. piętrze wieżowca, stojącą na brzegu okna. Chce skoczyć i skacze. Mija sekunda i wyobrażam sobie (tu coś dziwnego) wielką rękę, która łapie ją w locie. Ta ręka powstaje tak samo jak poprzednie niezwykłe przedmioty. Łapię ją w powietrzu jednocześnie myślami i tą ręką.

Kobieta delikatnie opada na ziemię. Wokoło żywej duszy. Niewidzialna ręka znika. Butelka z napojem i parasolka pozostają. A ręka znika. Rozpływa się niczym mgła. Kobieta budzi się. Nic nie pamięta. Próbuje do mnie podejść i w tym momencie sen się urywa.

Jak wielką i odpowiedzialną siłę miałem w ręku. Myślami potrafiłem kontrolować atomy. Łączyć je w dowolny kształt ograniczony tylko wyobraźnią. Pozdrawiam czytających i życzę równie zakręconych snów.

niedziela, 3 czerwca 2012

31. W mackach technologii

Każdego dnia, ba - każdej sekundy naszego życia otacza nas wszędobylska technologia. Nie - nie jestem jej wrogiem, ani zagorzałym zwolennikiem. Próbuję zachować zdrowy rozsądek. Po to, aby nie zostać zniewolonym przez gadżety.

Z założenia sprzęty codziennego użytku mają nam pomóc w życiu, a nie totalnie wyręczać i robić większość rzeczy za nas. Uważam, że zbytnie poleganie na technologii powoli i skutecznie nas zniewala i ogłupia. Kilka przykładów.

Kierowca korzystający z nawigacji GPS nie patrzy na znaki, mało tego - próbuje skręcić w tunelu jak każe mu nawigacja, co kończy się tragicznie. Pewna Amerykanka, korzystając ze swojej nawigacji w telefonie podczas biegania, wybiega na autostradę i zostaje potrącona przez samochód, a potem pozywa twórców oprogramowania, że źle wyznaczyli trasę. Badania wykonane przez pewnego profesora dowodzą, iż młode pokolenie nie dość, że nie umie wystarczająco dobrze korzystać z zasobów wyszukiwarek internetowych, to na dodatek opiera wiedzę o serwisy internetowe, które mają niepewne źródła. Najgorsze jest to że młodzi ludzie pamiętają gdzie znaleźli informację, a nie zapamiętują wiedzy. Jeszcze bliżej - korzystając z autokorekty w przeglądarkach internetowych, komunikatorach, czy edytorach tekstu zapominamy jak się pisze. Komputer sam poprawi i znajdzie błędy. Niestety - sam tak mam. Przestajemy planować podróże - przecież rozkład można w każdym momencie sprawdzić na komputerze lub smartfonie w drodze. Jakie jest nasze wielkie zdziwienie, gdy okazuje się, że informacje są nieaktualne i autobus już dawno odjechał. Czytamy serwisy internetowe. Ale czy zdajemy sobie sprawę, że informacje tam podane są okraszone szczyptą przypraw ze strony twórców i nie zawsze są obiektywne, a często przedstawione są tak, jak życzy sobie tego sponsor. I tak dalej...

Wszystko jest w porządku dopóty, dopóki mamy świadomość tego, że technologia ma ujemne strony. Jeśli uśpimy nasz umysł lub zaśmiecimy go wielką ilością informacji, przestanie on funkcjonować normalnie. Jak mięsień stanie się słaby i wiotki.

Aż nagle wyłączą prąd. Zablokują internet. Rozpoczną cybernetyczną wojnę. Co wtedy? Sami bezboleśnie i po cichu otaczamy się sprzętem i korzystamy z niego, nie bacząc na konsekwencje, które nie są tak przyjemne jeśli przekroczymy pewne granice. A co jeśli już przekroczyliśmy?

Nasz umysł jest plastyczny. Potrafi powstać. Rozciągnąć się i wrócić do formy. Ale ostrzegam - może to zająć dużo czasu i energii. A to tylko czubek góry lodowej. Co z zanikiem odczuć spowodowanych brakiem kontaktu werbalnego? Od czasu do czasu docierają do nas informacje o ludziach leczących się z nowych technologicznych uzależnień. A to tylko skrawek tego, co się dzieje.

Pomijam dobre aspekty. Bo więcej wiemy o nich niż nam potrzeba. Pamiętajmy, że nasze umysły potrzebują ćwiczeń! Jeśli nie, to pewnego dnia - bez dostępu do sieci i zasilania odłączymy się od społeczeństwa i pozostaniemy offline. A na deser lekko futurystyczny film o kontaktach międzyludzkich nowego pokroju.


Jak myślicie - przyjmie się?

niedziela, 27 maja 2012

30. Myśli...

Przetacza się przez moją głowę stado myśli. Są tak szybkie i tak niesforne jak neutrina w zderzaczu hadronów. Nie nadążam za nimi. Mają własne życie i w nosie właściciela. To tak, jakby Boeing 737 leciał dwa milimetry nad ziemią z prędkością siedmiuset kilometrów na godzinę, a Wy chcielibyście do niego wskoczyć. Nie da się.

Denerwuje mnie to strasznie, ale co mogę zrobić? Uspokoić się. Tylko tyle albo aż tyle. Mam nadzieję, że jak uspokoi się moja dusza, to i ciało zwolni. Pozdrawiam szybko, bo znów goni mnie jakaś zawzięta myśl i gryzie w tyłek.

sobota, 26 maja 2012

29. Dzień Matki

Takie to oczywiste i proste. Tylko z pozoru. Jak każdy mam Mamę. Tylko w moim przypadku mam i nie mam. Mam świadomość, że gdzieś jest, ale nie ma jej blisko i emocjonalnie. 

Chciałbym jej złożyć życzenia, ale bez żadnych warunków. Chciałbym jej przebaczyć. Ale jakoś jeszcze do końca nie potrafię. Choć tęsknię.

Rozstaliśmy się w złości i żalu do siebie. Potem była tylko dobra mina do złej gry. Od tamtej pory bezwiednie oddalamy się od siebie. Łapię się na tym, że tęsknię nie za nią, ale za wyobrażeniem o Mamie. Żyję nadzieją, ale nadzieja nie zrobi za mnie żadnego kroku.

Więc na razie pozostaje mi złożyć wirtualne życzenia i modlić się o łaskę przebaczenia.

Wszystkiego dobrego, Mamo.

sobota, 19 maja 2012

28. Taki teraz jestem...

Przyszedł do mnie niedawno. Niepostrzeżenie przemknął przez drzwi duszy. Bał się mnie, więc schował się w najdalszych częściach mojego ciała. A ja żyłem sobie nieświadomy jego obecności. Powoli oswajał się ze mną. Poznawał moje sekrety. Podglądał moje życie. Aż w końcu pewnego dnia postanowił dać znać o tym, że jest. Odważył się. Starał się, abym go nie przepędził na cztery wiatry.

Zapracowany, nie zwracałem na niego uwagi. Zeźlił się w końcu i postanowił, że skoro go ignoruję, to da mi popalić. Zaczekał na moment, w którym miałem chwilę dla siebie. I znów zapukał do mego serca. Tym razem mocniej. Tak, że nie dało się go nie poczuć.

"To ja, smutek. Jestem z tobą, a ty mnie ignorujesz". Poznałem go, ale nie miałem ochoty z nim gadać. W końcu jednak zapytałem dlaczego jest taki smutny. A on na to: "przez to, że mnie ignorujesz". Nie miałem  sumienia go tak traktować. Więc jestem z nim od jakiegoś czasu. Jesteśmy jak bracia. On mnie rozumie, a ja poznaję jego potrzeby. Uzupełniamy się wzajemnie.

Powiedział mi (w ramach naszej przyjaźni), że jest mi potrzebny; że nawet jeśli teraz go nie rozumiem, to w odpowiednim momencie poczuję jego siłę i pragnienie szczęścia. Ostatnio przyprowadził nawet swoją przyjaciółkę. Żeby było mi raźniej.. :) Nadzieja miała strasznie fajną wiosenną suknię.

Mój drogi smutku. Zostań jak długo zechcesz. Zapraszaj swoich znajomych. Pamiętaj, że mamy siebie nawzajem. Wiem, że możemy się od siebie dużo nauczyć. Dużo razem przeżyć. Przepraszam cię za to jak cię traktowałem.

poniedziałek, 14 maja 2012

27. Praca

Ostatnio byłem niesamowicie pochłonięty przez projekt w pracy. Na szczęście całość już wkrótce będzie zapięta na ostatni guzik i mam nadzieję, że znajdę dłuższą chwilę, aby coś napisać.

Jak wielu z Was zauważyło po banerku z boku strony, już od kilku dni dostępna jest nowa wersja Ubuntu 12.04 LTS (wersja z pięcioletnim wsparciem technicznym). Gorąco zachęcam do testowania nowej szaty graficznej i interfejsu użytkownika. Mam nadzieję, że coś o tym napiszę. Pozdrawiam ciepło w majowe dni :)

sobota, 14 kwietnia 2012

26. Bo wolności trzeba się uczyć...

Natchnęło mnie dziś. A właściwie żona mnie poruszyła. Znalazła bardzo ciekawy artykuł w darmowej gazecie jednej z sieciówek. Na coś się one czasem przydają.

"Dzieci i ryby głosu nie mają" - to tylko znane przysłowie, ale jak bardzo ważne dla dorastającego człowieka. Jeżeli rodzice wprowadzają to hasło w życie w stosunku do swoich dzieci, konsekwencje mogą być bardzo poważne. Dzieci tak wychowywane tracą prawie na zawsze swoją pewność w życiu. Tracą poczucie swojej wartości, która nie pielęgnowana upada na samo dno.

Stają się potem pożywką dla ludzi władczych. Są jak marionetki na sznureczkach, jak żagiel na wietrze bez sternika. Za każdym razem, gdy potrzeba wyrażać siebie, toczą wewnętrzny bój o każde słowo i setki myśli, które nigdy nie ujrzą światła dziennego. Można z tego wyjść, ale potrzeba wielu prób i wsparcia.

Dorastający człowiek wchodzi potem w związek. I co? Albo się podporządkowuje, albo próbuje odzyskać wiarę w siebie. I jeśli ma szczęście i roztropnego partnera, który zauważa  potrzebę odbudowania swojej wewnętrznej pozycji, jest cień nadziei. Ja miałem to szczęście, i dzięki pomocy psychoterapeutki i żony, powoli budzę w sobie pokłady energii i siły, które zostały uśpione od dzieciństwa. Potem pozostaje "tylko" odpowiedzialność za swoją wolność i konsekwencje własnego zadania, ale to już inna para kaloszy.

Cały czas jednak walczę i mam nadzieję, że każdy kolejny dzień będzie lżejszy. Czego Wam i sobie życzę.

sobota, 7 kwietnia 2012

25. Przygotowania i życzenia

Cały ostatni tydzień przygotowywaliśmy się z żoną do świątecznych dni. Zaczęliśmy od sprzątania swojej duszy. Potem doszły wiosenne porządki. Zebrało się tego dużo. Ale jak już na sercu było lżej, to sprzątanie wokoło  poszło szybko, choć nie obyło się bez bólu kręgosłupa. Zadowoleni z siebie w piątek wieczorem mogliśmy już troszkę odpocząć.

Dziś tradycyjnie poszliśmy do naszego ulubionego kościoła poświęcić pokarmy. Było trochę tłoczno, ale daliśmy radę. Nasz koszyk był skromny, ale i tak jesteśmy wdzięczni Bogu, że taki mamy. Święceń pokarmów dokonał nasz kochany proboszcz, co wywołało uśmiech na naszych twarzach. Koszyk prezentował się tak:


Pozostaje jedynie złożyć życzenia Wielkanocne. Życzę Wam Wszystkim miłości od Boga, wiary w życie i Zmartwychwstanie. I aby Bóg zawsze był na pierwszym miejscu, a wszystko inne za Nim.

sobota, 24 marca 2012

24. Małe jest piękne

Tytuł może troszkę zwodzić, ale jest z kręgu moich zainteresowań. Niedawno przeczesując przepastne zasoby Internetu, napotkałem na swojej myszce coś niespotykanego i chciałbym się z Wami tym podzielić.

Otóż jest to projekt, który ciągnie się od 2006 roku. Idee ma bardzo szczytne. Chodzi o to, aby stworzyć tani komputer dla dzieci w celach edukacyjnych. Po wielu próbach udało się. Fundacja odniosła sukces i produkcja ruszyła z kopyta, a dziesięć tysięcy sztuk rozeszło się pierwszego dania.

Cały projekt, jak i wspomniana organizacja, nosi nazwę "Raspberry Pi". Po sześciu latach pracy kilkunastu ludzi stworzyło mikrokomputer idealny do nauki programowania oraz podstawowego użytkowania. A najlepsze jest to, że cena tego cudeńka nie przekracza 34 funtów. Nie jest może on demonem prędkości, ale idealnie nadaje się do nauki. Potrafi obsługiwać video w rozdzielczości HD. Całość obecnie pracuje pod kontrolą systemu operacyjnego Debian.

Koncentrując się na cenie zrezygnowano z obudowy komputera, jak i dysku twardego, zastępując go kartą SD. Na szczęście powstał już projekt jak go ładnie zapakować, bo trzymanie go w tej postaci może być troszkę ryzykowne. Więcej informacji na temat parametrów technicznych możecie znaleźć po tym adresem. Cały komputer jest wielkości karty kredytowej i zasilany jest przez ładowarkę - taką, jakiej używamy do swoich telefonów komórkowych - poprzez port "micro USB".

Dosyć gadania, sami popatrzcie jak spisuje się w akcji i co o nim mówią ludzie z innej części Europy:

Pierwsza wizyta w szkole:


Całość można zamówić pod tym adresem lub tutaj. Sam chciałbym go mieć i sprawdzić jak się spisuje.

niedziela, 18 marca 2012

23. Kolejka - czyli lecz się, jak jesteś zdrowy

4:25 - środek nocy, normalnie nie wstaję o tej godzinie. Otwieram powoli i ociężale oczy. Miły dźwięk "irlandzkiego boysbandu" powoli mnie budzi. Po chwili dociera do mnie po co tak wcześnie wstaję. Zwlekam się z łóżka i dochodzę do siebie. Na szczęście łazienka wolna, więc ruszam do akcji. Raz, dwa, trzy i już zwarty i gotowy. Jeszcze tylko szybkie śniadanie i mogę wychodzić. 

5:05 - docieram na przystanek autobusowy, a tu pierwsza niespodzianka. Pół miasta jeszcze śpi. Słońce chowa się za horyzontem, a jakiś ptaszek urządza sobie koncert pod przystankiem. Tak pięknie śpiewał, że chciałem go nagrać, ale cwaniak z chwilą, kiedy wyjąłem komórkę i włączyłem dyktafon, przestał. Stwierdził pewnie, że nie mam prawa go nagrywać bez opłat. Po chwili jak z podziemia pojawiają się kolejne osoby. Pierwsze autobusy podjeżdżają i zabierają chętnych do pracy. Wsiadam więc grzecznie i jadę na miejsce. 

5:25 - osiągam swój cel. Przychodnia i kolejka do lekarza specjalisty. Oczom swoim nie wierzę, ale już o tej godzinie zastałem dwanaście czekających osób. Pytam więc grzecznie czy jest ktoś do lekarza, do którego chciałem zapisać swoją Żoneczkę. Nikt się nie zgłosił. Odetchnąłem z ulgą. Jestem pierwszy - miejsce mam już zaklepane. Czekając pod przychodnią, bo drzwi otwierają się dopiero około godziny siódmej, przykleiłem się do ściany i blisko ludzi, bo wiało i to dość mocno.

Jak to w takich kolejkach bywa, co chwilę zjawia się ktoś nowy i pyta kto ostatni do lekarza ogólnego lub wybranego specjalisty. Kolejka się powiększa. A robić coś trzeba, więc co bardziej gramotni chodzą w kółko, przemierzając wyznaczoną trasę kilkadziesiąt razy. Inni podejmują dysputy różnego rodzaju. Jak to bywa pierwszym tematem jest kwestia zorganizowania służby zdrowia. 

Odzywa się facet, który przybył na miejsce kolejki jako pierwszy o godzinie piątej. I pada hasło, że żeby się leczyć, trzeba być zdrowym albo mieć kogoś zdrowego, kto zajmie kolejkę do lekarza. Tu podnoszą się głosy. Płacimy składki i jak nas traktują. Potem padają po kolei jak serie z karabinu limity przyjęć pacjentów do lekarzy specjalistów. I tu dowiaduję się ile przyjmie: okulista, endokrynolog, dermatolog, itd. Sam wchodzę w rozmowę i sprzedaję informację, którą uzyskałem wcześniej w rejestracji, że szczęśliwcami, którzy dziś dostaną się do ginekologa będą tylko trzy osoby - reszta tylko z zapisów z zeszłego roku.

5:45 - pojawia się pan numer dwa, czyli - jak się później okazało - drugi szczęśliwiec, który tak, jak ja przyszedł za żonę, aby zapisać ją do ginekologa. Sprawnie sprawdził status kolejki, upewniając się, że jest drugi i oddalił się do samochodu, bo ziąb nadal dawał się we znaki. Potem pojawiał się co piętnaście minut kontrolować, czy nikt go z kolejki nie wysiudał.

Pojawił się kolejny wątek rozmowy. Tym razem padło na studniówki. I tu się dowiedziałem, że ceny za tą imprezę wahają się od 200 do nawet 800 złotych od osoby. I jak to młodzi popisują się przed sobą strojem, marką, limuzyną i czym się da. Ogólnie chodzi o to, kto ma ile kasy i jak to pokazać. Potem padło na pracę. I wyliczanka jak to można żyć za najniższą krajową. Jak decydować się na dzieci. Jak posłać na studia. Z czego to wszystko zapłacić. Jak kupić mieszkanie. Cała mieszanina tematów. Co chwilę przerywanych pytaniem nowego uczestnika programu "jaka to kolejka" kto jest ostatni do... Takie narzekanie to chyba nasza narodowa dyscyplina olimpijska. Mam wrażenie, że jak tak sobie pomarudzimy, to nam troszkę lepiej. Sam się czasami na tym łapię, że jak usłyszymy, że inni mają jeszcze gorzej od nas, to jest nam jakby na chwilę lepiej.

6:45 - przychodzi pan odźwierny. Kolejka poruszyła się - każdy znów ustala swoją pozycję na liście startowej. Drzwi się otwierają, ale nikt nie wchodzi. Klucznik wystukuje na cyferblacie magiczne pięć cyfr kodu od alarmu. Następuje wielkie poruszenie i w tym momencie oszuści, którzy przyszli w ostatnim momencie, rzucają się do drzwi, czekając na okazję przedostania się do przodu. Nieważne, że przy tym stratują kogoś po drodze. Teraz kolejka ustawia się w środku budynku do rejestracji. Osobne kolejki ustawiają się pod drzwiami  specjalistów na różnych piętrach. Osobna jest do lekarza ogólnego. Idę więc w wyznaczone miejsce aby być numerem jeden. Za mną pojawia się pan numer dwa. Czekamy. Potem pojawiają się kolejne osoby, niektóre rezygnują od razu, czytając, że jeden z lekarzy dziś nie przyjmuje, o czym powiadamia mała karteczka na drzwiach.

7:00 - pojawia się pani rejestratorka. Starsza kobieta, która była na końcu kolejki, wpycha się do gabinetu tłumacząc się, że ona chce coś tylko załatwić. Podnoszą się głosy: jak ona tak mogła? Ale pani rejestratorka wyprasza kandydatkę, aby ta zaczekała na zewnątrz.

7:05 - godzina szczęścia i chwila prawdy. Pani rejestratorka wychodzi i oznajmia, że dziś pan doktor przyjmie tylko dwie osoby z kolejki - resztę z zapisów. W tym momencie kilka kobiet odwraca się na pięcie i wychodzi. Pani prosi pierwszą osobę, czyli mnie. Pyta o dane i dostaję karteczkę z numerem jeden. Zamieniam kilka zdań z panią rejestratorką i wychodzę. Moja kochana Żonka może iść do doktora o godzinie 15:00.

Więc powiedzcie moi czytelnicy: jak tu się leczyć kiedy trzeba wstać do lekarza o czwartej rano?

piątek, 16 marca 2012

22. Łowcy

Godzina 21:59 "start", "wyłącz komputer" - kończy kolejny ciężki dzień. Dziesiątki maili i telefonów, wszystko milknie aż do 9:00 dnia następnego. Niemal w tym samym momencie, godzina 22:00 jeden klik "start serwer". W drugim końcu miasta grupa ludzi czeka na tę magiczną godzinę. Od tej chwili poddani są cyfrowemu rytuałowi. Jak zaklęci czekają przed swoimi monitorami. Czują podekscytowanie, za moment nastąpi chwila prawdy. Staną twarzą w twarz ze swoimi cyfrowymi odbiciami na polu chwały. I jak dawniej z tarczą lub na tarczy. Poddadzą się niczym gladiatorzy rytuałowi życia i śmierci.

Skradają się niczym pantery, bezszelestnie przemierzając pustkowia w celu eliminacji wroga. Szkolą się, ćwiczą taktykę. Rozwijają swoje umiejętności zabijania. Rywalizują, podnoszą swoje levele. Wszystko w jednym celu. Zapolować, zabić, zapomnieć o realnym świecie choć na chwilę. Czy lubicie cyfrowe walki gladiatorów?

niedziela, 19 lutego 2012

21. A po zimie przychodzi przedwiośnie

Zmieniam się jak pory roku. Nie tylko kobieta zmienną jest. Kiedyś nawet wyszło w jakimś teście psychologicznym, że mój umysł jest częściowo kobiecy. Załamałem się, ale po kilku dniach postanowiłem wyciągnąć z siebie wszystko, co najlepsze. Raz mi wychodzi, raz nie. Ale nie podaję się bez walki. I jestem w połowie facetem, a druga część mojego umysłu należy do kobiety. Dlatego moje myśli, czy zachowanie jest  -częściowo - nieprzystające stereotypowo do mnie. Raz zmieniam zdanie, drugim razem trzymam się kurczowo tego, co znam. Sam czasami nie wiem czego chcę. Dobre jest to, że już wiem czego nie chcę. 

Są czasem w życiu, jak i w przyrodzie, momenty przejściowe. Tak jak teraz czuć już wiosnę, ale jeszcze jest zimno i leży od metra śniegu. Tak jak teraz w naszym życiu małżeńskim czekamy na wiosnę. Wyczekujemy zmian i sami podejmujemy wyzwania. Na razie to tylko zmiany w głowie, ale od nich się zaczyna. Od wyznaczenia celu. Od sprawdzenia sił - tak, jak niedźwiedź budzący się po zimie. Przeciągamy się i wygłodniali oczekujemy promyków ciepłego słońca. Wiatru, który pobudza do życia ciało i umysł. Zapachu trawy  i szeleszczących liści na drzewach.

W powietrzu słychać już ćwierkanie ptaków. Nadeszła odwilż, ale jeszcze przyjdą mrozy. Zima nie da o sobie zapomnieć tak szybko. I tak późno się zaczęła i nie odda pola bez walki. Tak samo w nas pojawiają się czasem na chwilę wątpliwości. Trzymajcie więc za nas kciuki. A wtedy, gdy nadejdzie pora będziemy gotowi złapać oddech i ruszyć w kolejną podróż życia.

środa, 15 lutego 2012

20. Książki 2

Ostatnio sporo czytam - jak na mnie to nawet bardzo dużo. Wszystko dzięki Żoneczce. Książki kiedyś były dla mnie czymś niepojętym. Podchodziłem do nich jak diabeł do wody święconej. Były moją piętą Achillesową. Do dziś to piętno odbija mi się czkawką (ortografia). Jedyne, co pochłaniałem w młodości, to były wiadomości z gatunku nowinek technologicznych, parę komiksów i książek fantasy. Teraz zostało czytanie nowinek, ale nie jest to już tak ważne, jak kiedyś.

Urodzony w epoce wszędobylskiej telewizji, zostałem pochłonięty w pierwszej kolejności przez czarno-białą, a potem kolorową magię ekranu. Jak dziś pamiętam zachwyt nad kolorami świata po drugiej stronie. Miało to jednak ogromną cenę. Moja wyobraźnia została stłamszona do tego, co zobaczyłem. Nie wzrastała razem ze mną, tylko została na poziomie pojmowania dziecka. Potem odbiłem się od dna, puszczając wodze fantazji, w wir dorastania.

Od niedawna zastanawiam się dlaczego... Dlaczego młodość pozbawiła mnie uczuć jakie teraz czuję czytając książki? I nie znalazłem na to odpowiedzi.

Książki pomogły mi w czymś jeszcze.W związku z tym, że mamy porąbane życie rodzinne, głównie ze strony rodziców współmałżonki, u których mieszkamy. Z moimi też nie jest lepiej, bo ich w ogóle nie ma. Próbowałem się zdystansować do zaistniałej sytuacji. Oddzielić to, co ważne od tego, co w tym przeszkadza. Wybudowałem wokoło siebie mur. Mur obronny, który potrafił obronić mnie przed ciosami życia. Przed nadmiernym nadstawianiem gardy i dostawaniem w żebra, gdy człowiek najmniej się tego spodziewa. Ściana spełniała swoją rolę, ale miała jedną bardzo dużą wadę. Uodporniała mnie na życie w nieodpowiednim miejscu i czasie. Zasłaniając uczucia od bliskiej mi osoby. Robiąc ze mnie zatwardziałego człowieka. Dokładnie takiego, jakim nigdy nie chciałem zostać. Budując mur mający mnie chronić, uodporniałem się na czułość i wrażliwość. Straciłem część siebie.

Czytając kilka książek zauważyłem świat z innej strony. Ciepły, wrażliwy, kruchy, pełen uczuć. Zacząłem dostrzegać przed oczyma rzeczy, które umykały mi każdego dnia. Dostrzegłem jak dużo tracę i jakim jestem człowiekiem przez to, że schowałem się za ten mur.

Dzięki książkom znów otwieram się na świat. Opuszczam swój zamek, narażając się na ciosy. Ale w zamian dostaję promyk nadziei. Wiatr szczęścia miesza się z moimi myślami i ulatuje do góry jak kolorowe bańki puszczone na wolność. Każda z nich w zamian ukazuje swoje piękno i kruchość - w kilka sekund naszego życia. Tak książki otworzyły mi serce i oczy na świat. Wypuszczając radość i smutek. Lęk i ciekawość. Budując cierpliwość i wiarę w nadchodzące jutro. Odradzając część mnie na nowo.

Dziś kończąc jedną lekturę po kilku dniach zastawiam się co będę czytał dalej. Jaka postać postanowi zamieszać mi w głowie. Czym mnie obdarzy, a co zabierze w zamian?

sobota, 11 lutego 2012

19. Żona - "służebnica" czy "ozdoba?"

Mógłbym powiedzieć, że jest to post sponsorowany, ale tak nie jest. Moja najdroższa mi osoba ostatnio została skrytykowana przez to, że uwidoczniła jak wygląda nasze codzienne życie. Jak wszyscy ludzie, mamy wady i zalety. Ja mam wady, żona też - przez to mamy czasami siebie po dziurki w nosie.  Kłócimy się i godzimy codziennie - o bzdury. Czasem jednak poleci coś grubszego na tapetę. Wtedy jest ciężej, ale koniec końców i tak się godzimy.

Jak już moja żoneczka wspomniała w swoim poście - tuż przed naszym ślubem padła kwestia "służebnicy i ozdoby". Poruszona tym tematem oburzyła się, że nigdy nie będzie moja służebnicą. Zgadzam się z nią w 100%. Czasy niewolników w naszych szerokościach geograficznych już minęły. Nigdy bym nie chciał, aby skakała wokoło mnie niczym służka i dogadzała. Wiem też jednak i nie raz się przekonałem, że gdy zajdzie taka potrzeba, skoczyłaby za mną w ogień. I to dla mnie się liczy najbardziej. Nie obiadki i dogadzanie przez żołądek. Ale to, że mogę na nią liczyć. Choć czasami zaskakuje mnie i przełamuje swoje zahamowania specjalnie dla mnie. 

Fakt - nie jest stereotypową żoną. Ale to, że nie gotuje, nie umniejsza jej w niczym. Bo niby jak kobieta , która poświęca się dla męża, choć nienawidzi gotować, ma być szczęśliwą żoną?

A to jest dla mnie najważniejsze. Być szczęśliwym i dawać szczęście. Skoro ja mogę gotować i być niestereotypowym  facetem, ona może być nietypową, ale szczęśliwą Żoną. Każde małżeństwo ma niepisane reguły gry. Ale nie jest powiedziane, że wszędzie muszą one wyglądać tak samo. Dopóki, dopóty każde szanuje swoją pracę i zadania swojej miłości; daje z siebie wszystko, pomaga i dzieli się. Wtedy wszystko jest w jak najlepszym porządku. 

Docenianie poświęcenia i zaangażowania jest dla mnie bardzo ważne. Bo niby jak nie dziękować mojej Żonce, że zjadła ze smakiem to, co dla niej przygotowałem? Jak jej nie dziękować, że ubrania mam zawsze czyste i naszykowane każdego dnia? Ja nie wiem co mam w szafie. A kto wie? A to tylko czubek góry lodowej.

Dziękuje Ci, Kochanie za to, że jesteś. Za to, że kochasz. I pamiętaj - jesteś najlepszą żoną, jaką mam. Spróbujcie więc podziękować dla odmiany za coś, co wydaje się oczywiste i zobaczyć tego efekty.

niedziela, 5 lutego 2012

18. Odzyskane zaufanie

Kilka lat temu zakupiliśmy z żonką laptopa. Działał bez zarzutu i nie sprawiał żadnych problemów. Natchniony jednak poprzednimi doświadczeniami z systemami z rodziny Windows postanowiłem, że trzeba wydzielić partycję na dysku. A że się na tym znam, podjąłem się wyzwania wydzielenia miejsca na  zdjęcia, muzykę, dokumenty i inne prywatne dane, odseparowując je od systemu.

Pobrałem więc z sieci dobrze znany mi program. Zainstalowałem i wziąłem się za zmianę partycji. Jako, że nie mieliśmy płytki instalacyjnej systemu, a kopia jego instalacji znajdowała się na dysku twardym, musiałem być ostrożny, żeby czegoś nie zepsuć. Tak zwana zmiana wielkości partycji bez utraty danych była w moich oczach pestką, bo przecież nie robiłem tego pierwszy raz. Dysk miał dwie partycje - pierwszą o literze C, gdzie znajdował się system i wszystkie dotychczasowe pliki oraz ukrytą - D z kopią czystego systemu. Zmniejszam więc dysk C, żeby zrobić miejsce na nową partycję. Potem tworzę nową i daję jej określony rozmiar i literę dysku. Zatwierdzam zmiany i czekam, aż program zrestartuje system i wykona wszystkie zaplanowane przeze mnie wcześniej czynności. Po 45 minutach komputer restartuję się - celem dokonania nowych wpisów w rejestrze systemu i zaktualizowania w nim partycji.

Wpisuję login i hasło. Komputer myśli bardzo długo, a po 20 minut dostaję ekran powitalny. Zaglądam do ikonki "Mój komputer" i oczom własnym nie wierzę - wszystko, co zaplanowałem, powróciło do stanu sprzed ingerencji. Żona niecierpliwi się i przebiera nóżkami: "kiedy będę mogła skorzystać z komputera?", a  ja zachodzę w głowę dlaczego wszystkie moje operacje na dysku zostały cofnięte przez Vistę. Powtarzam jeszcze raz cały proces i znów to samo.

Małżonka zniecierpliwiona przystępuje do akcji. Pyta swojego kolegę co jest i czy może nam pomóc. Chwilę potem prosi mnie do GG celem wyjaśnienia z nim szczegółów technicznych. Ten, nie zastanawiając się długo, pyta czy poradzę sobie z Linuxem. Nie mając nic do stracenia, mówię że tak. Podsyła mi link do mini dystrybucji, której głównym zadaniem jest zarządzanie dyskami. Wchodzę na stronę, ściągam około 100 MB i wypalam pobrany plik na płytkę. Dystrybucja nosi nazwę "GParted" i jest darmowa. Po ponownym uruchomieniu komputera z płytką w napędzie pojawia się, dziś już dobrze mi znane, okno.

Źródło Wikipedia

Na początku nie wiem co i jak, ale po chwili zastanowienia odnajduję potrzebne mi funkcje i dokonuję ponownego podziału dysku. Po 20 minutach oczekiwania i restarcie systemu wszystko jest tak, jak sobie to zaplanowałem. Do dziś nie wiem dlaczego tamten program nie poradził sobie z tym zadaniem. Dlaczego system Vista cofnął wszystkie zmiany? Od niedawna wiem natomiast, że podział na partycję w systemach Vista i 7 jest możliwy za pomocą narzędzi systemowych. Tak GParted rozwiązał nasze problemy. Natomiast ja na nowo zyskałem zaufanie do Linuksów i poznałem - dzięki żonce - naszego, wspólnego już teraz, przyjaciela - czyli Autostopowicza.

C.D.N.

sobota, 4 lutego 2012

17. Sen

Miałem sen. Tak irracjonalny, jak tylko to możliwe. Zawierający jednak elementy z życia, które wcześniej widziałem. Zaczęło się jak płynę w łódce. Łupinka strasznie mała, kawałek płótna służył jako żagiel, i - o dziwo  - bez steru. Łódka w kształcie połówki łupiny orzecha włoskiego (spróbujcie to sobie wyobrazić). Nagle akcja przenosi się w inne miejsce. Płynę sobie w gdańskim porcie po Motławie, niespodziewanie sen się urywa i teleportuję się do portu w Gdyni, tam wypływam w morze. Potem znowu biała plama.

Odzyskuję świadomość. Sztorm - wielkie fale miotają łódeczkę jak zapałką. Łódka wywraca się do góry dnem. Tonę. Znów biała plama... Budzę się na plaży, pluję piaskiem i wodą. W oddali widzę jakieś postacie i jakby miasto za mgłą. Tracę przytomność. Biała plama znów nie daje o sobie zapomnieć. Odzyskuję przytomność, słyszę głosy, podnoszę wzrok, a tam przystań. Próbuję się ruszyć, ale nie mogę - do połowy zakopany jestem w piasku. Przecieram oczy ze zdumienia. Jestem na planie jakiegoś filmu. Widzę tylko kamerzystę i napisy na lokalach w języku niemieckim.

Znów odpływam w objęcia Morfeusza. Czuję chłód i znajomy zapach. Woda z morza jest bardzo blisko, a ja zakopany jestem jeszcze bardziej niż przedtem. Naglę widzę w oddali jakiś przedmiot. Dostrzegam krótkofalówkę, którą miałem w łupince. Jest za daleko, abym ją dostał rękoma. Na szczęście w pobliżu jest kij. Mam ją. Wezwę pomoc. Próbuje, ale nic z tego. Uświadamiam sobie, że antena jest urwana. Poddaję się i zasypiam.

Budzę się i nagle dostrzegam słup, którego wcześniej nie było. Wyrósł spod ziemi i ma wtyczkę do anteny. Znajduję kabel, którego wcześniej nie było. Podłączam go do słupa i wzywam pomoc przez radio. KONIEC.

Nie wiem co mam myśleć na temat tego snu, ale był tak realny w swojej nierealności, że obudziłem się zalękniony i mocno zdziwiony.

Wy też macie tak pokręcone sny?

czwartek, 2 lutego 2012

16. Miało być o wolności...

Wolność sama w sobie jest tworem - życiem. Zmienia się w nas każdego dnia, poddając nas próbie. Staramy się spełniać jej oczekiwania, a ona i tak rządzi się własnymi prawami. 

Myślałem, że pisanie  o wolności jest łatwe, proste, oczywiste. Myliłem się. Rzeczy najprostsze są najtrudniejsze. Tak jest z wolnością. Jest ona różna dla każdego z nas. Dlatego mamy problemy z jej interpretacją wobec naszych braci i sióstr. To, co dla nich jest wolnością, dla nas jest już naruszeniem granic. Natomiast to, co ty nazywasz wolnością, oni interpretują jako zniewolenie. Działa to w dwie strony. I tak samo mocno boli, gdy ktoś wchodzi ci na stopę a ty - albo mu oddajesz, albo milczysz i  - zaciskając zęby, znosisz ból.

Źle pojmowana wolność zabija, niszczy całe narody. Obie Ameryki kilkaset lat temu stały się nauczką na przyszłość - czego nie należy robić w imię wolności. Tak  - w imię wolności zabijano i robiono rzeczy, o których lepiej nie chcielibyśmy wiedzieć.

Mimo to nadal popełniamy ten sam błąd. Popadając co krok w nowe uzależnienia. Zniewalamy swoje ciała i umysły - na życzenie wielkich korporacji. Napychając im portfele tak, że nie wiedzą co zrobić z kasą. Czy jest na to rada? I tak i nie. Życie samo przynosi odpowiedzi na to, czy podejmowane przez nas decyzje są słuszne; czy nasze niezmącone poczucie słuszności sprawy nie zabija czyjejś wolności.

Mamy wiele różnych rodzai wolności - wolność słowa, wolność decyzji, wolność wyznania, wolność przekonań, itd. Dlatego gdy ktoś próbuje nam którąś z nich odebrać, bronimy się. Stajemy się żołnierzami. W jej imię stajemy się niewolnikami agresji - sami ograniczając w ten sposób czyjąś wolność. Bolesny paradoks.

Pamiętajmy więc o tym, że wolność na każdym kroku idzie w parze z odpowiedzialnością.

poniedziałek, 30 stycznia 2012

15. Knoppix - drugi raz też nie był lepszy

Za drugim razem ze swojej ciekawości postanowiłem zainstalować Knoppix-a. Było to parę lat po tym, jak pierwszy raz usłyszałem o Linuxie. Ściągnąłem z Internetu wersje, która startowała z płyty. Zadowolony wrzuciłem wypaloną płytkę do komputera. W biosie ustawiłem kolejność startu systemu. Pierwszy oczywiście był napęd optyczny. Po chwili ujrzałem ekran ładowania w różnych kolorach:


Chwilę potem pojawił się i system w całej okazałości.Wyglądał mniej więcej tak:



Postanowiłem zainstalować go sobie na stałe na dysku. I tu pojawił się problem. W owym czasie już posiadałem zainstalowane dwa systemy. Windows 98 i Windows XP. Musiałem więc dorzucić jeszcze trzeci system. Już nie pamiętam dokładnie jak, ale udało mi się to wszystko jakoś pogodzić.Wszystko było dobrze do momentu, kiedy potrzebowałem więcej przestrzeni na dysku na grę. Wykasowałem bezmyślnie partycję, usuwając przy tym możliwość dostępu do pozostałych dwóch systemów. Po tym zdarzeniu musiałem od nowa instalować dwa systemy, sterowniki i oprogramowanie. Windows 98 potrzebny mi był do specjalnego programu, który tylko w tym systemie chodził, a XP do normalnego przeglądania Internetu. Po tym incydencie nie było mi już do śmiechu - dwa dni wyjęte z życia na ustawianiu wszystkiego. Więc pożegnałem pingwinka, obwiniając go o wszystkie moje problemy. I tak kończy się część druga. Morał z tej historii jest taki, że obchodząc się z partycjami dysku trzeba postępować ostrożnie i nie podejmować pochopnych decyzji.

C.D.N.

sobota, 28 stycznia 2012

14. Bezpieczne testowanie Linuxa w Windowsie

Do napisania tego postu, zainspirowała mnie pewna czytelniczka. Zadając mi pytanie: "jaka dystrybucja jest dla mnie najlepsza jako początkującego użytkownika?" Trudno odpowiedzieć na to pytanie ot, tak. Po pierwsze - każdy zwraca uwagę na inne elementy systemu i szaty graficznej np:
- prostotę, 
- minimalizm,
- wydajność, 
- ładny wygląd,
- funkcjonalność,
- ilość oprogramowania zainstalowanego na starcie, 
- wszechstronność w odtwarzaniu filmów, itd.

Wiadomo, że w Linuxie można łatwo dodać i usunąć programy, a także całe środowisko graficzne. Czasem jednak trzeba troszkę poszperać i poszukać informacji jak to zrobić. Niektórzy użytkownicy lubią dłubać  i doszukiwać się nowych funkcji, inni po prostu mają uruchomić komputer i wszystko ma działać. Choć chyba nie ma takiego systemu, w którym oprogramowanie pasuje w 100%.

Mnogość środowisk graficznych i różnych dystrybucji może przyprawić o zawrót głowy: GNOME3KDEXFCE,LXDE. Tak samo liczba różnych dystrybucji w różnych wersjach graficznych. Niedawno napotkałem na artykuł, mówiący o 400 rożnych wersjach Pingwinka.

  źródło  http://www.benchmark.pl/

I jak tu odszukać coś dla siebie? Rozwiązania są dwa. Pierwsze - Live_CD i testowanie systemu w ten sposób. Lub drugi - zainstalowanie Linuxa w Windowsie bez ingerencji w partycję, w emulatorze systemów operacyjnych np. Virtual Box. Na początek trzeba ściągnąć darmowy program i go zainstalować. Potem postępować zgodnie z instrukcją zawartą w  tym poradniku. Dodatkowo, jak ktoś nie chce wypalać ściągniętych obrazów na płyty CD może je załadować do tego programu i po problemie. W ten sposób będziecie mogli bez szwanku dla waszego komputera przebierać w rożnych dystrybucjach i testować je. A na koniec wybrać coś odpowiedniego dla siebie.

P.S. Emulowanie, jak i tryb Live_Cd mają to do siebie, że nie oddają tylko około 60% wydajności systemu i najczęściej nie działa w nich sprzętowa akceleracja grafiki, dlatego nie trzeba się tym do końca sugerować.

środa, 25 stycznia 2012

13. Książki

Książki nigdy nie były moją pasją. Do teraz. Wszystko przez podstępną Żonkę. Podsuwa mi jedną pozycję za drugą, a ja nie mogę się uwolnić. Kiedyś myślałem, że czytanie to przykry obowiązek. Nudne lektury przytłaczały mnie; sprawiały, że podchodziłem do czytania jak do przysłowiowego jeża. Dziś wciągają mnie całego, na długie godziny. Jak mam czas, nie mogę się od nich oderwać. Po następnej stronie przychodzi jeszcze jedna, a potem kolejna.

Najgorsze jest to, że gdy skończę, czuję niedosyt. Moja druga podświadomość książkowa obudziła się. Uśpiona do tej pory woła: "daj mi jeść", "daj mi następną książkę". I kto jest temu winien? Mam nadzieję że wyjdzie mi to na dobre i nie zgaśnie tak szybko, jak się zaczęło.

niedziela, 22 stycznia 2012

12. Coś o mnie...

Wczoraj siedziałem i myślałem o sobie. Część z tych myśli próbowałem przelać na papier, nadając im kształt i zapach. Nie wiem czy mi się udało. Pomieszało mi się to kim jestem i kim chciałbym być. Oto parę z nich, poucinane, wolne i nieokreślone...

- Jestem człowiekiem i pragnę nim pozostać
- Jestem niczym ptak na silnym wietrze
- Jak nosorożec (nie wiem dlaczego akurat to zwierzę)
- Nie wiem kim jestem i próbuje się tego dowiedzieć. Dotrzeć do wnętrza swojego JA
- Chciałbym odkrywać na nowo w sobie dziecko i dorosłego 
- Patrzeć w przeszłość, wykuwając Przyszłość swojego losu
- Bawić się i być poważnym
- Poukładać myśli i słowa tak, aby stały się drogą przez życie
- Kochać wolność (ale tylko tę dobrze zrozumianą)

Jak już moja połóweczka pisała o mnie, mam wady, jak każdy. Zapalam się i znikam. Płonę niczym Feniks, ale się odradzam. Potem znów się spalam. Za każdym razem odradzam się jako inny człowiek, raz lepszy, raz gorszy. Lecz nie zawsze powracam do starej roli.

Łakomczuch jestem niesamowity. Pochłaniam wszelakie słodycze w ilościach hurtowych. Lubie pączki, ale tu już jestem bardziej wybredny. Ma to skutki uboczne. Kiedyś przeszedłem terapię odchudzająca pt. "Mniej żreć" i zrzuciłem 25 kg. Do końca życia jednak muszę się pilnować, aby nie nadrobić tych zbędnych kilogramów.

Odnośnie pisania - pamiętam jak kiedyś pisanie nie sprawiało mi problemów. Przelewałem na klawiaturę tony słów. Dziś zastanawiam się nad każdym - ważę je, oceniam. Myślę, czy są godne pokazaniu światu lub osobie, do której piszę.

Długo zastanawiałem się czy pisać ten blog. Czy zostawiać myśli samemu sobie? Czy to, co napiszę, zmieni mnie i mój świat? A odpowiedź przyjdzie pewnie z czasem.

sobota, 21 stycznia 2012

11. Mój pierwszy raz z Pingwinem


Moje pierwsze spotkanie z Linuxem miało miejsce kilka lat temu, w pierwszej firmie, w jakiej przyszło mi pracować. Kiedyś nieśmiało podszedłem do naszego nadwornego informatyka w czasie pracy i spytałem co robi.
Informatyk - Ściągam nowy obraz płyty Red Hat-a.
Popatrzyłem na niego z oczyma jak pięć złotych i ujrzałem mniej więcej coś takiego:




Na początku myślałem, że to DOS, ale coś mi nie pasowało, więc spytałem go co to za cudo i co to ten Red Hat.
Informatyk - To system operacyjny, a te czarne cyferki to konsola w Linuxie, pod którą można było ściągać pliki tak, jak z Windowsa.

Myśli kłębią mi się w głowie. Nigdy nie pałałem miłością do trybu tekstowego i wklepywania komend ręcznie. Do dziś pamiętam niektóre sprawdziany z informatyki dotyczące kopiowania i tworzenia katalogów - aż mam ciary na plecach, choć obecnie sam używam jeszcze paru komend w wierszu poleceń.

Wracając do tamtego informatyka - myślę sobie, że używa on jakichś archaicznych systemów w czasach Windowsa 98 i XP, gdzie wszystko można było wyklikać myszką  Ale nic, patrzę dalej i nic z tego nie rozumiem - czarna magia - rzędy cyferek, komendy wpisywane ręcznie.

Pytam więc nadwornego informatyka po co to wszystko i wtedy dostaję dłuższy wykład na temat naszego firmowego serwera ftp, który oparty jest na systemie Red Hat. Znów odzywa się moja dociekliwość.

Ja - Ale  po co?  Nie można tego zrobić na Windowsie?"
Informatyk - Linux jest bezpieczniejszy, konfigurowalny w takim stopniu, że w Windowsie można pomarzyć, kilkakrotnie wydajniejszy. 
Po tych słowach zamilkłem. Zatkało mnie. Drążę więc temat dalej:
Ja - A nie ma może jakiejś wersji 'user friendly' z jakimiś oknami, jak w Mac-u lub Windowsie?
Informatyk - Pewnie, że jest - nawet do tej co widzisz da się to doinstalować.
Ja - Serio?
Informatyk - Pewnie, że tak.
Podchodzi do drugiego komputera i wstukuje adres www w "normalnej" przeglądarce.
- Masz tu, ściągnij sobie pełną wersję z środowiskiem graficznym Gnom, tylko potrzebne ci jest 5 płyt CD.
Ja - Aż pięć płytek?
Informatyk - Jak chcesz wykorzystywać wszystkie możliwości systemu łącznie z postawieniem własnej strony www, ftp itd., to musisz ściągnąć wszystkie płytki.
Ja - Po co mi to wszystko?
Informatyk - Jak nie chcesz, to nie ściągaj wszystkiego tylko pierwsze 3 płytki, a resztę doinstalujesz sobie z internetu jak będzie potrzeba.
Ja - Trzy płyty po 650 MB każda w czasach, gdy 650 MB potrafiło się ściągać nawet 10 godzin, w tym czasie to 3 filmy ściągnę.

Odpuściłem... Po co mi to? - gadam sam do siebie. Do firmy może i jest ok, ale do domu? trzy dni ściągania, a potem instalacja  bez jakiejkolwiek wiedzy na temat Pingwinka.
Sam do siebie - nie dziękuję, to nie dla mnie.  I tak skończyło się moje pierwsze, ale nie ostatnie spotkanie z Pingwinkiem.
C.D.N.

niedziela, 15 stycznia 2012

10. Wydało się...

Tak to ja. Mąż Karioki. Zdarzało się i zdarzać się będzie, że określany jestem jako mąż swojej żony, jako że moja kochana połówka jest osobą wyraźnie wychodzącą przed szereg i określaną przez inne osoby   nietypową jak na czasy, w których żyjemy oraz "osobowością, której nie da się zapomnieć". Wielokrotnie stawałem w jej cieniu, ale pora wyjść i pokazać światu, że jestem. Skoro moja przykrywka została spalona czas zakasać rękawy i do pracy. 

W jednym z postanowień noworocznych obiecałem sobie, że znajdę więcej czasu na pisanie, rezygnując z innych moich uzależniających pasji (ach te gry, seriale sci-fi, internet). Mam nadzieję, że wytrwam w tym postanowieniu i nie poddam się swoim słabościom bez walki. Teraz powinienem jeszcze napisać coś o sobie dla wiernych czytelników mojej żoneczki, ale to może w późniejszym terminie.

Jeżeli ktoś mnie czyta, wie że interesują mnie tematy związane z ideą szeroko rozumianej wolności. Kolejną z moich pasji są nowoczesne technologie, szczególnie te, które są przyjazne środowisku i o nich też pragnę napisać parę słów.

Wygląda na to, że  tlą się we mnie ideały, które wykiełkowały w młodości i że czas je rozpalić na nowo. Na początek w umysłach, bo tak łatwiej, potem w słowach - to już trudniej, a na koniec - w czynach.

sobota, 7 stycznia 2012

9. Przerwana instalacja

Przetestowaliśmy już naszą dystrybucję Ubuntu w trybie Live-CD.  Potrzebujemy teraz około 40 minut wolnego czasu i minimum 5 GB wolnej przestrzeni na dysku oraz połączenia internetowego, choć nie jest ono niezbędne w tym momencie. Klikamy na pulpicie "instaluj" i wybieramy język polski i naszą strefę czasową. Następnie dochodzimy do etapu, w którym musimy wybrać rodzaj instalacji.


1. Cały dysk, jaki mamy, poświęcamy na Ubuntu - czyli kasowanie wszystkiego, co jest na dysku. Opcja zalecana tylko dla zaawansowanych i odważnych użytkowników. 

2. Instalujemy Ubuntu obok Windowsa - współistnienie dwóch systemów na dysku.

Przy wyborze opcji numer 1 sprawa jest banalnie prosta - wybieramy cały dysk i klikamy dalej. Po około 20 do 30 minut pliki zostaną przekopiowane i system będzie gotowy do pracy po ponownym uruchomieniu komputera.

Gdy wybierzemy opcję 2 trzeba będzie zadecydować ile przestrzeni dyskowej chcemy przeznaczyć na nasz system. Jak już wspomniałem będzie to minimum 5 GB, ale im więcej, tym lepiej. Zaleca się, aby to było około 20 GB.

Dzielenie dysku podczas instalacji następuje automatycznie, chyba że pokusimy się o ręczne partycjonowanie dysku (dzielenie na mniejsze części). Jak to zrobić? Polecam forum Ubuntu.pl lub YouTube. Zalecam jednak tworzenie partycji z automatu dla ludzi, którzy to robią pierwszy raz.

Po wybraniu sposobu instalacji kreator zapyta jeszcze nas o użytkownika i hasło. Bardzo ważne jest, aby zapamiętać obie nazwy. Jeżeli tego nie zrobimy, nie zalogujemy się do naszego systemu i nie będziemy mogli z niego skorzystać. Na koniec instalacji dostaniemy komunikat, że należy uruchomić komputer ponownie.

Po restarcie ujrzymy okno wyboru systemu - tzw. Gruba - czyli programu, który steruje rozruchem i wyborem Ubuntu lub Windowsa. Z automatu powinien powitać nas ekran logowania. Teraz podajemy login i hasło,  które podaliśmy podczas instalacji. Żeby wybrać Windowsa trzeba przesunąć strzałkami na klawiaturze w dół i kliknąć "enter" w chwili, gdy powita nas czarny ekran Gruba. Później kolejność startowania systemów można zmienić używając menadżera logowania. Żeby nie było, że coś przeoczyłem, polecam zapoznanie się z oficjalnym poradnikiem ze strony Ubuntu.pl:

Partycjonowanie dysku programem Gparted:















Przykładowa Instalacja Ubuntu w przyspieszonym filmie na YouTube.
Po zainstalowaniu naszego systemu możemy zrobić kilka rzeczy.
Zacznij myśleć jak linuxowiec i przeczytaj artykuł na Ubucentrum.net
Możesz, ale nie musisz doinstalować kilka programów, np. używając prostego programu:
lub: 
Na koniec pozostaje jedno. Ciesz się i rozszerzaj swoją wiedzę o Ubuntu.