sobota, 24 marca 2012

24. Małe jest piękne

Tytuł może troszkę zwodzić, ale jest z kręgu moich zainteresowań. Niedawno przeczesując przepastne zasoby Internetu, napotkałem na swojej myszce coś niespotykanego i chciałbym się z Wami tym podzielić.

Otóż jest to projekt, który ciągnie się od 2006 roku. Idee ma bardzo szczytne. Chodzi o to, aby stworzyć tani komputer dla dzieci w celach edukacyjnych. Po wielu próbach udało się. Fundacja odniosła sukces i produkcja ruszyła z kopyta, a dziesięć tysięcy sztuk rozeszło się pierwszego dania.

Cały projekt, jak i wspomniana organizacja, nosi nazwę "Raspberry Pi". Po sześciu latach pracy kilkunastu ludzi stworzyło mikrokomputer idealny do nauki programowania oraz podstawowego użytkowania. A najlepsze jest to, że cena tego cudeńka nie przekracza 34 funtów. Nie jest może on demonem prędkości, ale idealnie nadaje się do nauki. Potrafi obsługiwać video w rozdzielczości HD. Całość obecnie pracuje pod kontrolą systemu operacyjnego Debian.

Koncentrując się na cenie zrezygnowano z obudowy komputera, jak i dysku twardego, zastępując go kartą SD. Na szczęście powstał już projekt jak go ładnie zapakować, bo trzymanie go w tej postaci może być troszkę ryzykowne. Więcej informacji na temat parametrów technicznych możecie znaleźć po tym adresem. Cały komputer jest wielkości karty kredytowej i zasilany jest przez ładowarkę - taką, jakiej używamy do swoich telefonów komórkowych - poprzez port "micro USB".

Dosyć gadania, sami popatrzcie jak spisuje się w akcji i co o nim mówią ludzie z innej części Europy:

Pierwsza wizyta w szkole:


Całość można zamówić pod tym adresem lub tutaj. Sam chciałbym go mieć i sprawdzić jak się spisuje.

niedziela, 18 marca 2012

23. Kolejka - czyli lecz się, jak jesteś zdrowy

4:25 - środek nocy, normalnie nie wstaję o tej godzinie. Otwieram powoli i ociężale oczy. Miły dźwięk "irlandzkiego boysbandu" powoli mnie budzi. Po chwili dociera do mnie po co tak wcześnie wstaję. Zwlekam się z łóżka i dochodzę do siebie. Na szczęście łazienka wolna, więc ruszam do akcji. Raz, dwa, trzy i już zwarty i gotowy. Jeszcze tylko szybkie śniadanie i mogę wychodzić. 

5:05 - docieram na przystanek autobusowy, a tu pierwsza niespodzianka. Pół miasta jeszcze śpi. Słońce chowa się za horyzontem, a jakiś ptaszek urządza sobie koncert pod przystankiem. Tak pięknie śpiewał, że chciałem go nagrać, ale cwaniak z chwilą, kiedy wyjąłem komórkę i włączyłem dyktafon, przestał. Stwierdził pewnie, że nie mam prawa go nagrywać bez opłat. Po chwili jak z podziemia pojawiają się kolejne osoby. Pierwsze autobusy podjeżdżają i zabierają chętnych do pracy. Wsiadam więc grzecznie i jadę na miejsce. 

5:25 - osiągam swój cel. Przychodnia i kolejka do lekarza specjalisty. Oczom swoim nie wierzę, ale już o tej godzinie zastałem dwanaście czekających osób. Pytam więc grzecznie czy jest ktoś do lekarza, do którego chciałem zapisać swoją Żoneczkę. Nikt się nie zgłosił. Odetchnąłem z ulgą. Jestem pierwszy - miejsce mam już zaklepane. Czekając pod przychodnią, bo drzwi otwierają się dopiero około godziny siódmej, przykleiłem się do ściany i blisko ludzi, bo wiało i to dość mocno.

Jak to w takich kolejkach bywa, co chwilę zjawia się ktoś nowy i pyta kto ostatni do lekarza ogólnego lub wybranego specjalisty. Kolejka się powiększa. A robić coś trzeba, więc co bardziej gramotni chodzą w kółko, przemierzając wyznaczoną trasę kilkadziesiąt razy. Inni podejmują dysputy różnego rodzaju. Jak to bywa pierwszym tematem jest kwestia zorganizowania służby zdrowia. 

Odzywa się facet, który przybył na miejsce kolejki jako pierwszy o godzinie piątej. I pada hasło, że żeby się leczyć, trzeba być zdrowym albo mieć kogoś zdrowego, kto zajmie kolejkę do lekarza. Tu podnoszą się głosy. Płacimy składki i jak nas traktują. Potem padają po kolei jak serie z karabinu limity przyjęć pacjentów do lekarzy specjalistów. I tu dowiaduję się ile przyjmie: okulista, endokrynolog, dermatolog, itd. Sam wchodzę w rozmowę i sprzedaję informację, którą uzyskałem wcześniej w rejestracji, że szczęśliwcami, którzy dziś dostaną się do ginekologa będą tylko trzy osoby - reszta tylko z zapisów z zeszłego roku.

5:45 - pojawia się pan numer dwa, czyli - jak się później okazało - drugi szczęśliwiec, który tak, jak ja przyszedł za żonę, aby zapisać ją do ginekologa. Sprawnie sprawdził status kolejki, upewniając się, że jest drugi i oddalił się do samochodu, bo ziąb nadal dawał się we znaki. Potem pojawiał się co piętnaście minut kontrolować, czy nikt go z kolejki nie wysiudał.

Pojawił się kolejny wątek rozmowy. Tym razem padło na studniówki. I tu się dowiedziałem, że ceny za tą imprezę wahają się od 200 do nawet 800 złotych od osoby. I jak to młodzi popisują się przed sobą strojem, marką, limuzyną i czym się da. Ogólnie chodzi o to, kto ma ile kasy i jak to pokazać. Potem padło na pracę. I wyliczanka jak to można żyć za najniższą krajową. Jak decydować się na dzieci. Jak posłać na studia. Z czego to wszystko zapłacić. Jak kupić mieszkanie. Cała mieszanina tematów. Co chwilę przerywanych pytaniem nowego uczestnika programu "jaka to kolejka" kto jest ostatni do... Takie narzekanie to chyba nasza narodowa dyscyplina olimpijska. Mam wrażenie, że jak tak sobie pomarudzimy, to nam troszkę lepiej. Sam się czasami na tym łapię, że jak usłyszymy, że inni mają jeszcze gorzej od nas, to jest nam jakby na chwilę lepiej.

6:45 - przychodzi pan odźwierny. Kolejka poruszyła się - każdy znów ustala swoją pozycję na liście startowej. Drzwi się otwierają, ale nikt nie wchodzi. Klucznik wystukuje na cyferblacie magiczne pięć cyfr kodu od alarmu. Następuje wielkie poruszenie i w tym momencie oszuści, którzy przyszli w ostatnim momencie, rzucają się do drzwi, czekając na okazję przedostania się do przodu. Nieważne, że przy tym stratują kogoś po drodze. Teraz kolejka ustawia się w środku budynku do rejestracji. Osobne kolejki ustawiają się pod drzwiami  specjalistów na różnych piętrach. Osobna jest do lekarza ogólnego. Idę więc w wyznaczone miejsce aby być numerem jeden. Za mną pojawia się pan numer dwa. Czekamy. Potem pojawiają się kolejne osoby, niektóre rezygnują od razu, czytając, że jeden z lekarzy dziś nie przyjmuje, o czym powiadamia mała karteczka na drzwiach.

7:00 - pojawia się pani rejestratorka. Starsza kobieta, która była na końcu kolejki, wpycha się do gabinetu tłumacząc się, że ona chce coś tylko załatwić. Podnoszą się głosy: jak ona tak mogła? Ale pani rejestratorka wyprasza kandydatkę, aby ta zaczekała na zewnątrz.

7:05 - godzina szczęścia i chwila prawdy. Pani rejestratorka wychodzi i oznajmia, że dziś pan doktor przyjmie tylko dwie osoby z kolejki - resztę z zapisów. W tym momencie kilka kobiet odwraca się na pięcie i wychodzi. Pani prosi pierwszą osobę, czyli mnie. Pyta o dane i dostaję karteczkę z numerem jeden. Zamieniam kilka zdań z panią rejestratorką i wychodzę. Moja kochana Żonka może iść do doktora o godzinie 15:00.

Więc powiedzcie moi czytelnicy: jak tu się leczyć kiedy trzeba wstać do lekarza o czwartej rano?

piątek, 16 marca 2012

22. Łowcy

Godzina 21:59 "start", "wyłącz komputer" - kończy kolejny ciężki dzień. Dziesiątki maili i telefonów, wszystko milknie aż do 9:00 dnia następnego. Niemal w tym samym momencie, godzina 22:00 jeden klik "start serwer". W drugim końcu miasta grupa ludzi czeka na tę magiczną godzinę. Od tej chwili poddani są cyfrowemu rytuałowi. Jak zaklęci czekają przed swoimi monitorami. Czują podekscytowanie, za moment nastąpi chwila prawdy. Staną twarzą w twarz ze swoimi cyfrowymi odbiciami na polu chwały. I jak dawniej z tarczą lub na tarczy. Poddadzą się niczym gladiatorzy rytuałowi życia i śmierci.

Skradają się niczym pantery, bezszelestnie przemierzając pustkowia w celu eliminacji wroga. Szkolą się, ćwiczą taktykę. Rozwijają swoje umiejętności zabijania. Rywalizują, podnoszą swoje levele. Wszystko w jednym celu. Zapolować, zabić, zapomnieć o realnym świecie choć na chwilę. Czy lubicie cyfrowe walki gladiatorów?