piątek, 26 grudnia 2014

97. Rezonans z igłą w tle

Kilka dni temu miałem badanie. Zero metalu na sobie, kilka świstków do podpisania i do dziury. Wszystko ładnie pięknie do momentu gdy trzeba było podać kontrast, aby wyniki były bardziej dokładne. Trzydzieści minut stukania, pukania i odgłosów jak z filmów sf. Wyciągnięty więc zostałem z tunelu i ukłuty.

Pierwszy strzał się nie udał, bo po chwili pielęgniarka mówi: "o jakie pan ma kruche żyły". W mojej głowie tylko zdanie: "a co - mam i już, ale jakie one są piękne". Pierwsze wkłucie się w łokieć i pęknięta żyłka musiała zostać zalepiona plastrem.

Podejście drugie i straszak strzykawy: "tu może pana bardziej zaboleć". No to się nastawiam, a tu średnio przyjemne doznanie. W sumie nie było tak strasznie, ale przez to przez dwie godziny czułem jakbym miał igłę w dłoni.  Do tego momentu wszystko było ok. Zabawa zaczęła się w chwili kiedy musiałem wstać. Zrobiło mi się jakoś dziwnie słabo. Ale i tak dałem radę przejść kilkadziesiąt kroków i usiąść na krzesełkach na korytarzu.

Jako że po badaniu trzeba szybko pozbyć się kontrastu z organizmu, moja kochana żoneczka podała mi wodę do pica z przykazem: "masz wypić wszystko", czyli półtora litra. W tym momencie zobaczyłem w swojej dłoni wenflon. Trochę krwi na końcu i kawałek plastiku z igłą w mojej żyłce sprawiły, że zrobiło mi się słabo. Stwierdziłem więc że muszę się położyć, bo mi jakoś tak dziwnie.

Z opowieści Karioki wyszło, że stałem się lekko żółty i niewyraźny. I takim sposobem leżałem sobie na trzech krzesełkach nie wiedząc do końca dlaczego tak reaguję. Chwilę potem przechodziły panie sprzątaczki i zareagowały na widok mnie leżącego na krzesełkach, że muszę się cofnąć do gabinetu, bo to może być reakcja na podany kontrast.  

I tak w parę minut po badaniu wylądowałem na łóżku szpitalnym. Przyszła pielęgniarka i zmierzyła mi ciśnienie i puls. Ten ostatni wynosił tylko 47. Zaordynowano więc, że zostaję tu aż mi się poprawi i mam wypić kawę na podniesienie pulsu. Po kawie wzrósł on do 61 uderzeń, więc po półgodzinnym leniuchowaniu i dowcipkowaniu na mój temat postanowiono, że mogę już iść do domu. Przyszła więc pani pielęgniarka i wyciągnęła sprawcę zamieszania. Chwilę potem miałem już ochotę na łakocie, więc Karioka stwierdziła, że ozdrowiałem.

Zastanawiając się potem skąd taka moja reakcja na igłę i wenflon, przypomniałem sobie słowa prowadzącego zajęcia z RTZ, że "ciało pamięta". Przeszukując w głowie swoje przygody ze szpitalami wróciłem do dzieciństwa.

W wieku siedmiu lat byłem w szpitalu na wycięciu migdałków, bo co chwilę łapałem jakieś przeziębienie. Do dziś pamiętam, że był ból i strach przy pobieraniu krwi. Możliwe też, że miałem wtedy zakładany wenflon. Ja już prawie zapomniałem o tym fakcie z mojego życia, jednak mój mózg i ciało pamiętało tamto traumatyczne przeżycie.

Reakcją obronną było obniżone tętno. Mam nadzieję, że w jakiś sposób uda mi się pokonać to ograniczenie.  W tym celu mam zamiar przeczytać książkę polecaną przez Czarodzieja - "Ciało pamięta", którą już zamówiła moja połówka. Co potem - zobaczymy.

Wniosek jest jeden - czasem mimo naszych chęci mózg odcina racjonalne myślenie i sprawia nam figle.