niedziela, 19 lutego 2012

21. A po zimie przychodzi przedwiośnie

Zmieniam się jak pory roku. Nie tylko kobieta zmienną jest. Kiedyś nawet wyszło w jakimś teście psychologicznym, że mój umysł jest częściowo kobiecy. Załamałem się, ale po kilku dniach postanowiłem wyciągnąć z siebie wszystko, co najlepsze. Raz mi wychodzi, raz nie. Ale nie podaję się bez walki. I jestem w połowie facetem, a druga część mojego umysłu należy do kobiety. Dlatego moje myśli, czy zachowanie jest  -częściowo - nieprzystające stereotypowo do mnie. Raz zmieniam zdanie, drugim razem trzymam się kurczowo tego, co znam. Sam czasami nie wiem czego chcę. Dobre jest to, że już wiem czego nie chcę. 

Są czasem w życiu, jak i w przyrodzie, momenty przejściowe. Tak jak teraz czuć już wiosnę, ale jeszcze jest zimno i leży od metra śniegu. Tak jak teraz w naszym życiu małżeńskim czekamy na wiosnę. Wyczekujemy zmian i sami podejmujemy wyzwania. Na razie to tylko zmiany w głowie, ale od nich się zaczyna. Od wyznaczenia celu. Od sprawdzenia sił - tak, jak niedźwiedź budzący się po zimie. Przeciągamy się i wygłodniali oczekujemy promyków ciepłego słońca. Wiatru, który pobudza do życia ciało i umysł. Zapachu trawy  i szeleszczących liści na drzewach.

W powietrzu słychać już ćwierkanie ptaków. Nadeszła odwilż, ale jeszcze przyjdą mrozy. Zima nie da o sobie zapomnieć tak szybko. I tak późno się zaczęła i nie odda pola bez walki. Tak samo w nas pojawiają się czasem na chwilę wątpliwości. Trzymajcie więc za nas kciuki. A wtedy, gdy nadejdzie pora będziemy gotowi złapać oddech i ruszyć w kolejną podróż życia.

środa, 15 lutego 2012

20. Książki 2

Ostatnio sporo czytam - jak na mnie to nawet bardzo dużo. Wszystko dzięki Żoneczce. Książki kiedyś były dla mnie czymś niepojętym. Podchodziłem do nich jak diabeł do wody święconej. Były moją piętą Achillesową. Do dziś to piętno odbija mi się czkawką (ortografia). Jedyne, co pochłaniałem w młodości, to były wiadomości z gatunku nowinek technologicznych, parę komiksów i książek fantasy. Teraz zostało czytanie nowinek, ale nie jest to już tak ważne, jak kiedyś.

Urodzony w epoce wszędobylskiej telewizji, zostałem pochłonięty w pierwszej kolejności przez czarno-białą, a potem kolorową magię ekranu. Jak dziś pamiętam zachwyt nad kolorami świata po drugiej stronie. Miało to jednak ogromną cenę. Moja wyobraźnia została stłamszona do tego, co zobaczyłem. Nie wzrastała razem ze mną, tylko została na poziomie pojmowania dziecka. Potem odbiłem się od dna, puszczając wodze fantazji, w wir dorastania.

Od niedawna zastanawiam się dlaczego... Dlaczego młodość pozbawiła mnie uczuć jakie teraz czuję czytając książki? I nie znalazłem na to odpowiedzi.

Książki pomogły mi w czymś jeszcze.W związku z tym, że mamy porąbane życie rodzinne, głównie ze strony rodziców współmałżonki, u których mieszkamy. Z moimi też nie jest lepiej, bo ich w ogóle nie ma. Próbowałem się zdystansować do zaistniałej sytuacji. Oddzielić to, co ważne od tego, co w tym przeszkadza. Wybudowałem wokoło siebie mur. Mur obronny, który potrafił obronić mnie przed ciosami życia. Przed nadmiernym nadstawianiem gardy i dostawaniem w żebra, gdy człowiek najmniej się tego spodziewa. Ściana spełniała swoją rolę, ale miała jedną bardzo dużą wadę. Uodporniała mnie na życie w nieodpowiednim miejscu i czasie. Zasłaniając uczucia od bliskiej mi osoby. Robiąc ze mnie zatwardziałego człowieka. Dokładnie takiego, jakim nigdy nie chciałem zostać. Budując mur mający mnie chronić, uodporniałem się na czułość i wrażliwość. Straciłem część siebie.

Czytając kilka książek zauważyłem świat z innej strony. Ciepły, wrażliwy, kruchy, pełen uczuć. Zacząłem dostrzegać przed oczyma rzeczy, które umykały mi każdego dnia. Dostrzegłem jak dużo tracę i jakim jestem człowiekiem przez to, że schowałem się za ten mur.

Dzięki książkom znów otwieram się na świat. Opuszczam swój zamek, narażając się na ciosy. Ale w zamian dostaję promyk nadziei. Wiatr szczęścia miesza się z moimi myślami i ulatuje do góry jak kolorowe bańki puszczone na wolność. Każda z nich w zamian ukazuje swoje piękno i kruchość - w kilka sekund naszego życia. Tak książki otworzyły mi serce i oczy na świat. Wypuszczając radość i smutek. Lęk i ciekawość. Budując cierpliwość i wiarę w nadchodzące jutro. Odradzając część mnie na nowo.

Dziś kończąc jedną lekturę po kilku dniach zastawiam się co będę czytał dalej. Jaka postać postanowi zamieszać mi w głowie. Czym mnie obdarzy, a co zabierze w zamian?

sobota, 11 lutego 2012

19. Żona - "służebnica" czy "ozdoba?"

Mógłbym powiedzieć, że jest to post sponsorowany, ale tak nie jest. Moja najdroższa mi osoba ostatnio została skrytykowana przez to, że uwidoczniła jak wygląda nasze codzienne życie. Jak wszyscy ludzie, mamy wady i zalety. Ja mam wady, żona też - przez to mamy czasami siebie po dziurki w nosie.  Kłócimy się i godzimy codziennie - o bzdury. Czasem jednak poleci coś grubszego na tapetę. Wtedy jest ciężej, ale koniec końców i tak się godzimy.

Jak już moja żoneczka wspomniała w swoim poście - tuż przed naszym ślubem padła kwestia "służebnicy i ozdoby". Poruszona tym tematem oburzyła się, że nigdy nie będzie moja służebnicą. Zgadzam się z nią w 100%. Czasy niewolników w naszych szerokościach geograficznych już minęły. Nigdy bym nie chciał, aby skakała wokoło mnie niczym służka i dogadzała. Wiem też jednak i nie raz się przekonałem, że gdy zajdzie taka potrzeba, skoczyłaby za mną w ogień. I to dla mnie się liczy najbardziej. Nie obiadki i dogadzanie przez żołądek. Ale to, że mogę na nią liczyć. Choć czasami zaskakuje mnie i przełamuje swoje zahamowania specjalnie dla mnie. 

Fakt - nie jest stereotypową żoną. Ale to, że nie gotuje, nie umniejsza jej w niczym. Bo niby jak kobieta , która poświęca się dla męża, choć nienawidzi gotować, ma być szczęśliwą żoną?

A to jest dla mnie najważniejsze. Być szczęśliwym i dawać szczęście. Skoro ja mogę gotować i być niestereotypowym  facetem, ona może być nietypową, ale szczęśliwą Żoną. Każde małżeństwo ma niepisane reguły gry. Ale nie jest powiedziane, że wszędzie muszą one wyglądać tak samo. Dopóki, dopóty każde szanuje swoją pracę i zadania swojej miłości; daje z siebie wszystko, pomaga i dzieli się. Wtedy wszystko jest w jak najlepszym porządku. 

Docenianie poświęcenia i zaangażowania jest dla mnie bardzo ważne. Bo niby jak nie dziękować mojej Żonce, że zjadła ze smakiem to, co dla niej przygotowałem? Jak jej nie dziękować, że ubrania mam zawsze czyste i naszykowane każdego dnia? Ja nie wiem co mam w szafie. A kto wie? A to tylko czubek góry lodowej.

Dziękuje Ci, Kochanie za to, że jesteś. Za to, że kochasz. I pamiętaj - jesteś najlepszą żoną, jaką mam. Spróbujcie więc podziękować dla odmiany za coś, co wydaje się oczywiste i zobaczyć tego efekty.

niedziela, 5 lutego 2012

18. Odzyskane zaufanie

Kilka lat temu zakupiliśmy z żonką laptopa. Działał bez zarzutu i nie sprawiał żadnych problemów. Natchniony jednak poprzednimi doświadczeniami z systemami z rodziny Windows postanowiłem, że trzeba wydzielić partycję na dysku. A że się na tym znam, podjąłem się wyzwania wydzielenia miejsca na  zdjęcia, muzykę, dokumenty i inne prywatne dane, odseparowując je od systemu.

Pobrałem więc z sieci dobrze znany mi program. Zainstalowałem i wziąłem się za zmianę partycji. Jako, że nie mieliśmy płytki instalacyjnej systemu, a kopia jego instalacji znajdowała się na dysku twardym, musiałem być ostrożny, żeby czegoś nie zepsuć. Tak zwana zmiana wielkości partycji bez utraty danych była w moich oczach pestką, bo przecież nie robiłem tego pierwszy raz. Dysk miał dwie partycje - pierwszą o literze C, gdzie znajdował się system i wszystkie dotychczasowe pliki oraz ukrytą - D z kopią czystego systemu. Zmniejszam więc dysk C, żeby zrobić miejsce na nową partycję. Potem tworzę nową i daję jej określony rozmiar i literę dysku. Zatwierdzam zmiany i czekam, aż program zrestartuje system i wykona wszystkie zaplanowane przeze mnie wcześniej czynności. Po 45 minutach komputer restartuję się - celem dokonania nowych wpisów w rejestrze systemu i zaktualizowania w nim partycji.

Wpisuję login i hasło. Komputer myśli bardzo długo, a po 20 minut dostaję ekran powitalny. Zaglądam do ikonki "Mój komputer" i oczom własnym nie wierzę - wszystko, co zaplanowałem, powróciło do stanu sprzed ingerencji. Żona niecierpliwi się i przebiera nóżkami: "kiedy będę mogła skorzystać z komputera?", a  ja zachodzę w głowę dlaczego wszystkie moje operacje na dysku zostały cofnięte przez Vistę. Powtarzam jeszcze raz cały proces i znów to samo.

Małżonka zniecierpliwiona przystępuje do akcji. Pyta swojego kolegę co jest i czy może nam pomóc. Chwilę potem prosi mnie do GG celem wyjaśnienia z nim szczegółów technicznych. Ten, nie zastanawiając się długo, pyta czy poradzę sobie z Linuxem. Nie mając nic do stracenia, mówię że tak. Podsyła mi link do mini dystrybucji, której głównym zadaniem jest zarządzanie dyskami. Wchodzę na stronę, ściągam około 100 MB i wypalam pobrany plik na płytkę. Dystrybucja nosi nazwę "GParted" i jest darmowa. Po ponownym uruchomieniu komputera z płytką w napędzie pojawia się, dziś już dobrze mi znane, okno.

Źródło Wikipedia

Na początku nie wiem co i jak, ale po chwili zastanowienia odnajduję potrzebne mi funkcje i dokonuję ponownego podziału dysku. Po 20 minutach oczekiwania i restarcie systemu wszystko jest tak, jak sobie to zaplanowałem. Do dziś nie wiem dlaczego tamten program nie poradził sobie z tym zadaniem. Dlaczego system Vista cofnął wszystkie zmiany? Od niedawna wiem natomiast, że podział na partycję w systemach Vista i 7 jest możliwy za pomocą narzędzi systemowych. Tak GParted rozwiązał nasze problemy. Natomiast ja na nowo zyskałem zaufanie do Linuksów i poznałem - dzięki żonce - naszego, wspólnego już teraz, przyjaciela - czyli Autostopowicza.

C.D.N.

sobota, 4 lutego 2012

17. Sen

Miałem sen. Tak irracjonalny, jak tylko to możliwe. Zawierający jednak elementy z życia, które wcześniej widziałem. Zaczęło się jak płynę w łódce. Łupinka strasznie mała, kawałek płótna służył jako żagiel, i - o dziwo  - bez steru. Łódka w kształcie połówki łupiny orzecha włoskiego (spróbujcie to sobie wyobrazić). Nagle akcja przenosi się w inne miejsce. Płynę sobie w gdańskim porcie po Motławie, niespodziewanie sen się urywa i teleportuję się do portu w Gdyni, tam wypływam w morze. Potem znowu biała plama.

Odzyskuję świadomość. Sztorm - wielkie fale miotają łódeczkę jak zapałką. Łódka wywraca się do góry dnem. Tonę. Znów biała plama... Budzę się na plaży, pluję piaskiem i wodą. W oddali widzę jakieś postacie i jakby miasto za mgłą. Tracę przytomność. Biała plama znów nie daje o sobie zapomnieć. Odzyskuję przytomność, słyszę głosy, podnoszę wzrok, a tam przystań. Próbuję się ruszyć, ale nie mogę - do połowy zakopany jestem w piasku. Przecieram oczy ze zdumienia. Jestem na planie jakiegoś filmu. Widzę tylko kamerzystę i napisy na lokalach w języku niemieckim.

Znów odpływam w objęcia Morfeusza. Czuję chłód i znajomy zapach. Woda z morza jest bardzo blisko, a ja zakopany jestem jeszcze bardziej niż przedtem. Naglę widzę w oddali jakiś przedmiot. Dostrzegam krótkofalówkę, którą miałem w łupince. Jest za daleko, abym ją dostał rękoma. Na szczęście w pobliżu jest kij. Mam ją. Wezwę pomoc. Próbuje, ale nic z tego. Uświadamiam sobie, że antena jest urwana. Poddaję się i zasypiam.

Budzę się i nagle dostrzegam słup, którego wcześniej nie było. Wyrósł spod ziemi i ma wtyczkę do anteny. Znajduję kabel, którego wcześniej nie było. Podłączam go do słupa i wzywam pomoc przez radio. KONIEC.

Nie wiem co mam myśleć na temat tego snu, ale był tak realny w swojej nierealności, że obudziłem się zalękniony i mocno zdziwiony.

Wy też macie tak pokręcone sny?

czwartek, 2 lutego 2012

16. Miało być o wolności...

Wolność sama w sobie jest tworem - życiem. Zmienia się w nas każdego dnia, poddając nas próbie. Staramy się spełniać jej oczekiwania, a ona i tak rządzi się własnymi prawami. 

Myślałem, że pisanie  o wolności jest łatwe, proste, oczywiste. Myliłem się. Rzeczy najprostsze są najtrudniejsze. Tak jest z wolnością. Jest ona różna dla każdego z nas. Dlatego mamy problemy z jej interpretacją wobec naszych braci i sióstr. To, co dla nich jest wolnością, dla nas jest już naruszeniem granic. Natomiast to, co ty nazywasz wolnością, oni interpretują jako zniewolenie. Działa to w dwie strony. I tak samo mocno boli, gdy ktoś wchodzi ci na stopę a ty - albo mu oddajesz, albo milczysz i  - zaciskając zęby, znosisz ból.

Źle pojmowana wolność zabija, niszczy całe narody. Obie Ameryki kilkaset lat temu stały się nauczką na przyszłość - czego nie należy robić w imię wolności. Tak  - w imię wolności zabijano i robiono rzeczy, o których lepiej nie chcielibyśmy wiedzieć.

Mimo to nadal popełniamy ten sam błąd. Popadając co krok w nowe uzależnienia. Zniewalamy swoje ciała i umysły - na życzenie wielkich korporacji. Napychając im portfele tak, że nie wiedzą co zrobić z kasą. Czy jest na to rada? I tak i nie. Życie samo przynosi odpowiedzi na to, czy podejmowane przez nas decyzje są słuszne; czy nasze niezmącone poczucie słuszności sprawy nie zabija czyjejś wolności.

Mamy wiele różnych rodzai wolności - wolność słowa, wolność decyzji, wolność wyznania, wolność przekonań, itd. Dlatego gdy ktoś próbuje nam którąś z nich odebrać, bronimy się. Stajemy się żołnierzami. W jej imię stajemy się niewolnikami agresji - sami ograniczając w ten sposób czyjąś wolność. Bolesny paradoks.

Pamiętajmy więc o tym, że wolność na każdym kroku idzie w parze z odpowiedzialnością.