piątek, 26 grudnia 2014

97. Rezonans z igłą w tle

Kilka dni temu miałem badanie. Zero metalu na sobie, kilka świstków do podpisania i do dziury. Wszystko ładnie pięknie do momentu gdy trzeba było podać kontrast, aby wyniki były bardziej dokładne. Trzydzieści minut stukania, pukania i odgłosów jak z filmów sf. Wyciągnięty więc zostałem z tunelu i ukłuty.

Pierwszy strzał się nie udał, bo po chwili pielęgniarka mówi: "o jakie pan ma kruche żyły". W mojej głowie tylko zdanie: "a co - mam i już, ale jakie one są piękne". Pierwsze wkłucie się w łokieć i pęknięta żyłka musiała zostać zalepiona plastrem.

Podejście drugie i straszak strzykawy: "tu może pana bardziej zaboleć". No to się nastawiam, a tu średnio przyjemne doznanie. W sumie nie było tak strasznie, ale przez to przez dwie godziny czułem jakbym miał igłę w dłoni.  Do tego momentu wszystko było ok. Zabawa zaczęła się w chwili kiedy musiałem wstać. Zrobiło mi się jakoś dziwnie słabo. Ale i tak dałem radę przejść kilkadziesiąt kroków i usiąść na krzesełkach na korytarzu.

Jako że po badaniu trzeba szybko pozbyć się kontrastu z organizmu, moja kochana żoneczka podała mi wodę do pica z przykazem: "masz wypić wszystko", czyli półtora litra. W tym momencie zobaczyłem w swojej dłoni wenflon. Trochę krwi na końcu i kawałek plastiku z igłą w mojej żyłce sprawiły, że zrobiło mi się słabo. Stwierdziłem więc że muszę się położyć, bo mi jakoś tak dziwnie.

Z opowieści Karioki wyszło, że stałem się lekko żółty i niewyraźny. I takim sposobem leżałem sobie na trzech krzesełkach nie wiedząc do końca dlaczego tak reaguję. Chwilę potem przechodziły panie sprzątaczki i zareagowały na widok mnie leżącego na krzesełkach, że muszę się cofnąć do gabinetu, bo to może być reakcja na podany kontrast.  

I tak w parę minut po badaniu wylądowałem na łóżku szpitalnym. Przyszła pielęgniarka i zmierzyła mi ciśnienie i puls. Ten ostatni wynosił tylko 47. Zaordynowano więc, że zostaję tu aż mi się poprawi i mam wypić kawę na podniesienie pulsu. Po kawie wzrósł on do 61 uderzeń, więc po półgodzinnym leniuchowaniu i dowcipkowaniu na mój temat postanowiono, że mogę już iść do domu. Przyszła więc pani pielęgniarka i wyciągnęła sprawcę zamieszania. Chwilę potem miałem już ochotę na łakocie, więc Karioka stwierdziła, że ozdrowiałem.

Zastanawiając się potem skąd taka moja reakcja na igłę i wenflon, przypomniałem sobie słowa prowadzącego zajęcia z RTZ, że "ciało pamięta". Przeszukując w głowie swoje przygody ze szpitalami wróciłem do dzieciństwa.

W wieku siedmiu lat byłem w szpitalu na wycięciu migdałków, bo co chwilę łapałem jakieś przeziębienie. Do dziś pamiętam, że był ból i strach przy pobieraniu krwi. Możliwe też, że miałem wtedy zakładany wenflon. Ja już prawie zapomniałem o tym fakcie z mojego życia, jednak mój mózg i ciało pamiętało tamto traumatyczne przeżycie.

Reakcją obronną było obniżone tętno. Mam nadzieję, że w jakiś sposób uda mi się pokonać to ograniczenie.  W tym celu mam zamiar przeczytać książkę polecaną przez Czarodzieja - "Ciało pamięta", którą już zamówiła moja połówka. Co potem - zobaczymy.

Wniosek jest jeden - czasem mimo naszych chęci mózg odcina racjonalne myślenie i sprawia nam figle.

niedziela, 21 grudnia 2014

96. Nie bądź żyła

Wiedzę zdobytą na kursie RTZ postanowiłem wcielić w życie. Jak już część z Was pamięta (albo i nie) moje doświadczenia z oddawaniem krwi nie były przyjemne. Kiedyś podczas jej pobierania prawie zemdlałem. A była to jedynie próbka do badania. 

Wielokrotne próby wkłucia się w żyłę powodowały u mnie strach i obniżenie ciśnienia krwi do poziomu umarlaka. Chwilę potem robiłem się żółty na twarzy, a przed oczami pojawiały się kolorowe motylki. Całe szczęście jednak, że nigdy nie gruchnąłem o ziemię jak kłoda.

Wracając do tematu kursu - postanowiłem powiedzieć o mojej historii głównemu prowadzącemu zajęcia i w ten oto sposób moja sprawa osobista stała się przedmiotem praktycznej analizy RTZ.

W pierwszej kolejności opisuje się wyobrażenie o zaistniałej sytuacji i to, jakie ona wywołuje emocje, myśli oraz przekonania. Następnie, zadając sobie pięć pytań zdrowego myślenia - w myśl zasady że "zdrowe mózgi nie gwarantują zdrowych myśli" - odpowiada się sobie na te pytania.

Pięć Zasad Zdrowego Myślenia:

1. Jest oparte na oczywistych faktach
2. Chroni nasze życie i zdrowie
3. Pomaga nam osiągać bliższe i dalsze cele
4. Pomaga nam unikać najbardziej niepożądanych konfliktów z innymi lub je rozwiązywać
5. Pomaga nam czuć się tak, jak chcemy się czuć bez nadużywania leków, alkoholu, czy innych substancji

Zdrowe myślenie spełnia co najmniej trzy z pięciu zasad.
Zdrowe myślenie dla jednej osoby nie musi być zdrowe dla innej.
Co jest zdrowe teraz, nie musi być zdrowe w innym czasie.
Wszystkie zasady są równoważne.
Niektóre zasady mogą nie mieć zastosowania w pewnych sytuacjach.

Mój przykład niezdrowego myślenia wyglądał tak: 

Niezdrowe myślenie:

- zemdleję
- znów pani od pobierania się nie wkłuje za pierwszym razem
- jestem bezużyteczny
- nikomu nie pomogę
- zarażę się czymś

Wszystkie te i inne myśli oraz przekonania można szybko i skutecznie przekuć w zdrowe myślenie.

Zdrowe myślenie:

- wiem, że mogę oddać krew
- jestem w stanie pomagać innym
- mam piękną żyłkę i pani wkłuje się w nią bez problemu
- jestem potrzebny i potrafię pomóc
- jestem w fachowych rękach i nic mi nie grozi
 
Ten krótki przykład pokazuje jak w pewnych sytuacjach zmieniając swoje przekonania o zaistniałym zdarzeniu można sobie pomóc. Całość wydaje się bardzo prosta i banalna, wymaga jednak od zainteresowanego zaangażowania i chęci zmiany. To jest proste, ale za każdym razem gdy próbujemy coś w sobie zmieniać rodzi się w nas opór przed zmianą. Lęk przed nowym. Dlatego tak ważne jest, aby codziennie ćwiczyć i zmieniać powoli swoje przekonania, a nie świat dookoła.

Dzięki wspaniałemu prowadzącemu, który przekazywał swoją wiedzę w niebywały sposób, sypiąc jak z rękawa historiami, które potwierdzały skuteczność tej metody pomagania sobie, wszystkim gorąco polecam zapisanie się na taki kurs i spróbowanie go na samym sobie.

W ten oto sposób, gdy niedawno po raz kolejny podchodziłem do pobrania, lęk prawie zniknął i wkłucie się w moją piękną żyłę poszło tak sprawnie jak nigdy w życiu.

niedziela, 14 grudnia 2014

95. Trzy, dwa, jeden Pendolino


Chyba zwariowałem na jednym punkcie jak określiła to żonka.

Dziobak (ze względu na swój spłaszczony nos), czyli Pendolino, przez ostatnie kilkanaście tygodni jest numerem jeden w moich zainteresowaniach. Dlatego z moich ust często padają zdania: "A wiesz, że tory pozwalają na średnią jazdę 110 km na godzinę? A wiesz, że jest problem z obsługą sprzątającą w pociągach? A wiesz, że jest tylko 80 km torów, gdzie może się rozpędzić do 200 km/h?"

Karioka ma już mnie po dziurki w nosie z tym moim maniactwem.

We wszystkich tych plusach i minusach, o których pełno teraz dookoła, jedno jest pewne. Wkroczyliśmy z powrotem do właściwej ery kolejnictwa. Jeśli nadal będzie utrzymywane takie tempo prac przy modernizacji całego szlaku, to w 2016 będzie można naprawdę szybko przejechać całą Polskę od Gdyni aż po Wrocław.

Czekałem na tę chwilę odkąd powoli i systematycznie wciągałem się w polskie koleje. Patrzyłem na początku na cały proces dość sceptycznie. Ilość przekrętów i łapówek w całym tym przetargowym zamieszaniu przy odrobinie wyobraźni wbija w fotel. Za dwadzieścia składów moglibyśmy mieć sześćdziesiąt innych wolniejszych, które już dziś mogłyby poruszać się z prędkościami podobnymi do mojego ulubieńca. Patrząc i wierząc jednak, iż za parę lat siedemdziesiąt procent trasy ma być przyszykowana do prędkości dużo wyższej, uśmiech nie schodzi mi z ust.

Jeszcze jest dużo do zrobienia. Nawet bardzo dużo. Ale pierwszy promyk słońca już roztapia pesymistów. Mam nadzieję, że w przyszłym roku przejadę się tym cudeńkiem jak czas, siły i finanse pozwolą. 

To, co teraz najbardziej doskwiera, to brak klientów na kolei. Ludzie tak bardzo przerzucili się na transport indywidualny oraz na konkurencję w postaci Polskiego Busa, iż obecnie będzie niezmiernie ciężko przekonywać ich do podróży błękitną strzałą.

Z całego serca wierzę, że każdy z nas w trosce o ekologię może coś zrobić dla naszej planety, i ojczyzny.

sobota, 29 listopada 2014

94. Kruczki w umowie


Jak już pisałem w poprzednim poście zostaliśmy postawieni pod ścianą. Po pięciu telefonach (moich i żoneczki) doszliśmy do porozumienia, że dajemy na razie sobie z tym spokój - czyli zero dzwonienia aż do następnego razu.

Jak się można przekonać na własnej skórze, każda umowa zawiera niezliczone furtki dla usługodawcy oraz liczne obostrzenia dla odbiorcy. Podsumowując - wyszło na to, iż jesteśmy uwiązani umową przez kolejne 24 miesiące i to wszystko zgodnie z literą prawa. Mały szczegół jest taki, że pismo z informacją o zmianie zostało wysłane na stary adres, a nawet rezygnacja z usług powodowała podwyżkę abonamentu przez jeden miesiąc ze względu na okres wypowiedzenia.

Okazuje się jednak, że pomysłodawca umowy (czyli prawnicy) tak sprytnie ją skonstruowali, że czy chcesz czy nie wyciągną z ciebie kasę i to niemałą. Jak głosi slogan reklamowy UPC - "1.4 mln zadowolonych klientów". Szybko licząc - około połowa z nich ma podobną usługę, czyli internet o prędkości 60 Mb/s. Wychodzi więc na to, że w przeciągu tylko jednego miesiąca do kieszeni firmy wpadnie - uwaga - prawie 5 mln złotych więcej. Oczywiście dostaniemy do tego szybszą usługę, której i tak większość klientów nie wykorzysta, ale to już nasz problem.

Wniosek jest jeden - kolejna furtka i rezygnujemy z usług UPC. Po co mamy wisieć na telefonie ponad dwie godziny i czekać na propozycję, która za każdym razem jest inna? Wystarczy poczekać i przejść do innego operatora - pod warunkiem, że ten nie będzie zmieniał warunków umowy co dziewięć miesięcy.

niedziela, 23 listopada 2014

93. Dylemat

Jakiś czas temu przyszło do nas pismo z UPC. "Szanowni Państwo bla bla bla... Informujemy, że zgodnie z umową przysługuje państwu możliwość..." Cały szkopuł polega na tym, że chcą nas uraczyć prędkością 120 Mb/s za dodatkową opłatą w wysokości 7 zł co miesiąc. Możemy również pozostać przy tej samej prędkości, ale trzeba rozwiązać umowę i podpisać nową albo aneks.

Po ostatnich przejściach z formalnościami troszkę jest to ryzykowne, gdyż lubią mieszać w garach. Przy przeprowadzce zamiast przeniesienia usługi dostaliśmy nową umowę i nowy numer abonenta, a odkręcanie tego bałaganu z naliczaniem podwójnej opłaty trwało dwa miesiące.

Obecna prędkość naszego internetu oscyluje w granicach 40-60 Mb/s przy ściąganiu i jest w zupełności wystarczająca. O 6 Mb/s przy wysyłaniu nie wspominając.  Nawet ostatnim razem, żeby sprawdzić pełną przepustowość łącza musiałem połączyć się z serwerem ftp w Gdańsku, który oferował taką prędkość wysyłania danych.

Wniosek jest jeden i prosty. Prawie żaden serwis w Polsce nie oferuje dla pojedynczego użytkownika takich prędkości. Po co więc mamy dokładać kolejne siedem złotych (razy dwanaście miesięcy) skoro i tak tego nie wykorzystamy w żaden sposób?

I tu jest dylemat. W obecnym miejscu zamieszkania nie ma konkurencji. Więc albo zdamy się na łaskę obecnego operatora, który może coś pokręcić lub skorzystamy z oferty konkurencji w opcji internet LTE. Ta jednak ma swoje wady i zalety.

Zaleta jest taka, iż możemy przenieść się w dowolne miejsce z zasięgiem telefonii komórkowej i będziemy mieli internet. Wadą zaś są ograniczenia w transferze. Przy podobnej ofercie cenowej jest to 40 GB danych. Nie jest to mało, ale i też nie bardzo dużo.

Zostało nam parę dni na decyzję. Niedługo ją podejmiemy. Zostajemy czy (ostatnio moje ulubione słowo informatyczne) migrujemy?

niedziela, 16 listopada 2014

92. Dwie ważne rocznice

Dwadzieścia trzy lata temu powstały podwaliny pod Linuksa. Młody Linus Torvalds napisał pierwsze linijki kodu sytemu operacyjnego. Od tego czasu zmieniło się bardzo wiele. Linux rządzi w superkomputerach, a i w desktopach radzi sobie całkiem nieźle.

Dzięki temu wydarzeniu mamy wolne systemy operacyjne. Dziesiątki tysięcy programistów na całym świecie tworzy dalej ten projekt zupełnie za darmo. Rozwija go i wymyśla nowe koncepcje. Nawet tak ostatnio popularny Android jest Linuksem.

Całkiem niedawno stuknęło również dziesięć lat firmie Canonical, która stoi za wydaniem systemu Ubuntu. Dla mnie jest to ważna chwila, gdyż od września 2009 roku rozpoczęła się moja przygoda z tym systemem, którego zresztą z powodzeniem używam do dziś.

Obecnie korzystam z Minta, który bezpośrednio jest tworzony własnie z Ubuntu. Zachęcam więc do spróbowania i otwarcia sie na nowe perspektywy. Każdy tutaj może znaleźć coś dla siebie.


sobota, 15 listopada 2014

91. RTZ

W ostatnich dniach dość intensywnie uczestniczyłem w szkoleniach. Całe trzy dni, czyli dwanaście godzin. Uśmiałem się tam tyle, co przez ostanie dwa miesiące. Trudne tematy przeplatane były rożnego rodzaju wstawkami, mającymi na chwilę odwrócić uwagę od głównego tematu, jakim była Racjonalna Terapia Zachowania. Jak uczulał nas prowadzący, nie da się tego fenomenu wytłumaczyć w prosty sposób. Nawet nie próbuję podjąć się więc takiego karkołomnego zadania.

Jedno jest pewne. Działa. Nie wiem do końca jak, ale działa. Potęga tego narzędzia jest taka, że to niezwykle prosta i bardzo skuteczna metoda. Działa prawie tak szybko jak myśli. Słowa zaraz po myślach są tak mocnym lekarstwem, że morfina przy tym to bułka z masłem.

Za przykład tego, że to prawda podam, iż na jedną z uczestniczek kursu słowa tak mocno zadziałały, że prawie zemdlała z wrażenia. Nie przeciągając - potęga świadomości i myśli jest tak ogromna, iż nawet najbardziej wzburzone głowy mogą stać się spokojne niczym jezioro po burzy.

Nie ma tu ani odrobiny przesady. Polecam każdemu kto ma choć odrobinę otwarty umysł i chce sobie pomóc w odzyskaniu wolności ducha, aby zainteresował się tą formą autoterapii.

niedziela, 9 listopada 2014

90. Wolność prawie jak asertywność

Sobotni poranek za zakupach. W oddali pojawia się dobrze znana mi postać. Chwila nieuwagi i już spotykamy się w drodze po ulubiony chleb razowy. To nasza sąsiadka, która unikała ze mną kontaktu przez ostatnie trzy tygodnie. Zaczęliśmy pogaduchy, które tak naprawdę okazały się prawie monologiem ze strony zainteresowanej.

Z reguły mało mówię. Zastanawiam się czy warto coś powiedzieć, skomentować. Przeważnie odzywam się tylko wtedy, gdy ktoś zapyta o radę lub opinię. Czasem zdarza się, że wpadnę w rozmowę z kimś na temat różnych zainteresowań, które się nam pokrywają.

Wracając do historii sąsiadki. Po jakimś czasie jednostronnego zainteresowania, doszliśmy z żoną do wniosku, że już wystarczy i pora, aby to sąsiadka przejawiła jakieś chęci. Postanowiliśmy, że zaczekamy aż sama się odezwie i zapyta co u nas. Próżne te oczekiwania, bo przez trzy tygodnie nie było żadnego odzewu.

Jakież było moje zdziwienie gdy ujrzałem ją tamtego ranka. Przecież miała być kilkaset kilometrów dalej na leczeniu. Zapytałem co się stało, że jest tu, a nie tam. W odpowiedzi padły słowa, że wyniki ma słabe i nie mogą podać jej chemii. Zaraz potem jednak nastąpił atak na moją wolność w postaci pytania dlaczego się nie odzywamy. Odbijając piłeczkę zadałem takie samo pytanie - "a dlaczego ty się nie odzywasz?", które pozostało bez odpowiedzi.

I tu zaczęła się manipulacja w postaci tekstu: "bo wy chyba nie chcecie takiej chorej  sąsiadki". Branie na litość - takie numery to nie ze mną. Zignorowałem tę uwagę i próbowałem niechętnie już dalej ciągnąć rozmowę, by zapełnić czas spaceru do piekarni. Słuchałem więc, a druga strona mówiła, mówiła, mówiła - cały czas o sobie.

Po głowie przez chwilę przemknęła mi myśl - powiedzieć co u nas, czy poczekać aż sama zapyta. Zwyciężyło to drugie - chęć sprawdzenia czy w naszej relacji coś się zmieniło. Nic takiego nie miało miejsca, jej monolog przerywany był tylko zdawkowo moimi potaknięciami.

Później, gdy rozmawiałem o tym z żoną, padło kilka pytań z jej ust. "Dlaczego tego słuchałeś?" "Dlaczego nie powiedziałeś o naszych zmartwieniach?" "Dlaczego zgodziłeś się na takie jednostronne traktowanie?" I tu pojawiło się kolejne pytanie o moją asertywność. O wolność którą pozwoliłem sobie odebrać w imię współczucia i braku postawienia granic z mojej strony.

Milczenie nie zawsze jest złotem. Wkrótce idę na szkolenie, które (mam nadzieję) pomoże mi odnaleźć w sobie pokłady tego, aby nie pozwalać wchodzić sobie na głowę.

niedziela, 2 listopada 2014

89. Reakcja łańcuchowa

Lubimy z żoną oglądać filmy i o nich rozmawiać. Dzielić się opiniami i wrażeniami. Nie tylko tymi dotyczącymi zdjęć, muzyki, czy gry aktorów. Często rozmawiamy o tym, co autor miał na myśli. Idąc jeszcze dalej - analizujemy zachowania głównych bohaterów, porównując je do swoich wartości i przekonań, próbując postawić się w takiej samej sytuacji jak oni w filmie. 

Czasem się spieramy, niekiedy mamy całkiem inny punkt widzenia na daną sprawę. Jeszcze innym razem dzielimy się swoimi opiniami. Zdarzają się filmy, po których przez dłuższą chwilę nie mówimy nic lub bardzo niewiele. Troszkę już tych filmów obejrzeliśmy razem. Od prostych i łatwych po tak zagmatwane, że nie wiadomo o co chodzi. Jako że oboje jesteśmy po terapii na filmy patrzymy przez pryzmat nie tylko życia, ale bierzemy pod uwagę również wzorce i zachowania ludzkie.

Ostatnio obejrzeliśmy wspólnie Plac Zbawiciela. Jak bardzo prawdziwy jest ten film świadczy fakt, że oparty jest na autentycznej historii jednej z wielu rodzin, która przeżyła taką katastrofę finansową i moralną. Cały dramat bohaterów, polegający na braku własnego mieszkania, po zastanowieniu ma swoje drugie i trzecie dno, do którego można się dokopać tylko właśnie przez pryzmat naszych życiowych doświadczeń i wiedzy o zachowaniu człowieka.

Każda postać w tym filmie niczym tytułowa reakcja łańcuchowa dokłada swoje trzy grosze do nieustannie zbliżającej się katastrofy. Film tak prawdziwy, że aż straszny. W chwilę po obejrzeniu wpadła mi jedna myśl do głowy. Każdy, kto bierze ogromny kredyt na dom czy mieszkanie, powinien taki film obejrzeć przed decyzją o podpisaniu cyrografu na dwadzieścia czy trzydzieści lat. 

Pozytywnym argumentem w głowie po seansie jest to, iż zawsze można poszukać jakiegoś wyjścia z nawet najbardziej zagmatwanej sytuacji. Wystarczy tylko wziąć na siebie odpowiedzialność za własne życie.

sobota, 25 października 2014

88. Przedszkole

Jakiś czas temu udałem się na testy psychologiczne czy wszystko ze mną ok. Po otrzymaniu skierowania i zaczerpnięciu informacji gdzie mogę je odbyć, udałem się w wyznaczone miejsce. Oczywiście musiałem odczekać na swoją kolej parę tygodni. Na dodatek, przez gapiostwo pani prowadzącej, czas oczekiwania przedłużył się o następne tygodnie.

Przygotowań do badania nie było wcale. W pierwszej kolejności rysowałem różne figury geometryczne - od prostych po złożone. Potem było logiczne łączenie historyjek, ale najlepszą zabawę miałem przy układaniu wzorów z kolorowych klocków - od czterech kończąc na szesnastu, które były w różnych kolorach, a ponadto miały jeszcze wzory w paski. Następnym wyzwaniem było odkodowanie znaków odpowiadających konkretnym liczbom. Wszystkie badania miały swój określony czas, przez co nie mogłem się do końca nimi nacieszyć.

Wyniki wyszły dobre i przeciętne, więc nie ma się co obawiać. Nadal jednak nie wiem gdzie leży przyczyna mojego lunatykowania. Ale zabawa przy badaniu była przednia i znów mogłem poczuć się jak małe dziecko.

sobota, 11 października 2014

87. Różności


Wiele się dzieje w naszym życiu na co dzień i od święta. Niby znamy się już tyle lat, a jednak potrafimy siebie jeszcze zaskoczyć. Czasami nasze teksty bawią nas do łez. Innym razem jedno drugie w środku nocy pyta: "śpisz?", a potem - jak zwykle - następuje rozmowa, przytulanie i takie tam. Po dzisiejszym spacerze (jak dla mnie lekko przydługim) Karioka mówi do mnie: "to ty idź szybciej", na co odpowiadam: "ale ja ja już idę szybciej, pół kroku przed tobą, nie widać?"

Prosto i zwyczajnie, leniwie i niespodziewanie dzielimy się sobą, delektując każdym najsłodszym kęsem przerywanym łyżką dziegciu w formie przepychanki słownej. Dziś, po tak długim kontakcie z przyrodą, gdzie słychać było tylko wiatr w drzewach i śpiew ptaków przerywany przejeżdżającym rowerzystą, wracając do domu poczułem bliższą chęć rozkoszowania się promieniami słońca i delektowaniem na łonie natury. Godzinę później, kiedy musieliśmy już wracać i na drodze pojawiła się masa samochodów, zdałem sobie sprawę, że natura woli mnie, a ja ją - w czystej postaci. Bez tłoku, zanieczyszczeń i pośpiechu.

Z innej beczki - po raz kolejny organizowany jest europejski miesiąc bezpieczeństwa cybernetycznego. W związku z tym zachęcam do sprawdzenia swojej wiedzy w tej dziedzinie. Na koniec jedno mądre zdanie, które ostatnio wryło mi się w pamięć:  "ludzie dzielą się na dwie grupy - tych, którzy robią kopie zapasowe i tych, którzy będą je robić". Polecam więc pamiętać o tym nie tylko wtedy jak już będzie za późno.

sobota, 27 września 2014

86. Rocznica

Dziś jest nasza rocznica. Więc świętujemy. Zaproszenia na imprezę zamknięte. Ilość dwie osoby. Prezenty i upominki prosimy zostawiać pod drzwiami. 

A tak serio serio to mój aniołeczek źle się poczuł i spacer został skrócony do minimum. Co chwilę a to śmiejemy się lub sprzeczamy, potem przytulamy. Jest wesoło i smutno. Znamy siebie prawie na wylot, choć dziś rano po raz kolejny przypomniałem sobie jak to miło jest poprzytulać się zaraz po obudzeniu i nie zrywać się bladym świtem. Leniuchować i nie śpieszyć się.

Było troszkę deszczu, szczypta słońca. Wszystkiego w sam raz. Jak w życiu. I fiołki są i uśmiech jest Był też mały szczekający pies. I wiaterek dmuchał czasem dość solidnie, by potem lekko kołysać liśćmi, przypominając o nadchodzącej jesieni. I nowy hurgocik obejrzany dziś. Tak krótki dzień, by zobaczyć i poczuć wszystko.


W ten dzień piękny życzę Tobie Żono wszystkiego po troszku. Miłości i radości. Wiary i nadziei. I tak pięknego uśmiechu jak dziś rano na każdy dzień. A nam - żebyśmy trwali ze sobą w miłości jak najdłużej.

sobota, 6 września 2014

85. Plik wykonywalny

Godzina szósta rano. Słyszę pytanie: "śpisz?", a potem: "jak nie śpisz to przytul mnie". Leżymy sobie z żonką w łóżku i gadamy. Znaczy ona gada, a ja słucham. Chwilę potem nakręcona Karioczka zaczyna swoje długie wywody na tematy, które według niej nie zostały jeszcze wyczerpane lub obgadane. Zdarza się, że po przespanej nocy z "problemem" w jej głowie zrodzą się nowe pomysły i przemyślenia, którymi z samego rana chce się ze mną podzielić.

Akurat rano to ja jestem nieprzytomny do momentu, kiedy zimne i rześkie powietrze mnie nie obudzi. Czyli do wyjścia na zewnątrz. Czasem zdarza się, że budzę się wcześniej z powodu hurgocików, ale to wszystko jest kwestią dnia poprzedniego i przespanej nocy.

Podczas jednej z takich porannych rozmów powiedziałem Karioce, że nie da się jej nie zapamiętać. Na co ona zadała to swoje najczęściej zadawane pytanie: "czemu?" Długo nie namyślając się odpowiedziałem, że jest bardzo piękna, inteligentna, seksowna, wrażliwa i ma dobre serce.

Używając porównań komputerowych - jest jak plik wykonywalny w komputerze, który jest używany przez system i nie da się go skasować. To jest tak, że jak już raz zapadnie w głowie to zostaje tam na długo. W zależności od tego, w jakiej sytuacji ktoś ją spotkał, zapamięta na swój sposób. Chyba znów zakochuję się w swojej żonie, bo taki fajny model mi się trafił, że lepiej być nie mogło. I mnie to pasuje.

W życiu spotykamy różnych ludzi. Niektórych zapominamy po kilku dniach, a inni tworzą razem z nami naszą historię życia - niczym słoje w drzewie - niektóre są minimalne, a inne wręcz ogromne. Każdy z nas jest taką cząstką siebie i ludzi, z którymi żyje dookoła. Ważne jest, aby to, co wnosimy w życie innych ludzi miało prawdziwą wartość.

niedziela, 31 sierpnia 2014

84. Hurgoty cd.

Jak już wcześniej pisałem o torowych znajomych, chciał nie chciał, musiałem się z nimi zaprzyjaźnić, a czasami nie była to łatwa znajomość. Przejazdy o piątej nad ranem nie należały do moich ulubionych. Czary goryczy dopełnia fakt, że na pobliskim torowisku są chyba jakieś uszkodzenia, bo co chwilę grupa remontująca poprawia ten sam odcinek torów. 

W tym właśnie miejscu, gdy przejeżdża pociąg towarowy lub osobowy, przy wysokich temperaturach (ale nie tylko) dochodzi do okropnych trzasków oraz innych odgłosów, które skutecznie utrudniają spanie w nocy, a w dzień nawet rozmowę. Nie wiem jak długo jeszcze ten odcinek pociągnie, ale znając kiepską kondycję finansową spółek zarządzających torami ten stan będzie trwał jeszcze bardzo długo.

Jednak wracając na właściwe tory moich myśli chciałbym jeszcze powrócić do tego jak różnorodna jest polska kolej. Zagłębiając się w temat można dojść do wniosku, że mimo zacofania (gdzie średni wiek taboru to 30 lat, a średni wiek maszynistów około 40 lat), można się zakochać w tych wielkich stalowych potworach, które ciągną nieprzerwanie składy i po 80 wagonów - przez lata mozolnie budując polską gospodarkę, przewożąc miliardy ton różnych materiałów i niezliczoną liczbę pasażerów.

To, że wszystko cały czas się zmienia, można śledzić na różnych blogach. Niedawno odkryłem ten. A takich blogów jest masa.

niedziela, 24 sierpnia 2014

83. Hurgoty

Odkąd zaczęliśmy mieszkać w nowym miejscu (chcąc nie chcąc) musiałem zaprzyjaźnić się z moimi nowymi przyjaciółmi. Na początku nie dali mi spać nawet w nocy nachodząc w najmniej oczekiwanym momencie. Hurgociki, bo tak je pieszczotliwie nazwaliśmy z żonką, to nic innego jak przejeżdżające nieopodal pociągi  - zarówno osobowe, jak i głośniejsze towarowe. Nasza znajomość na początku była trudna i nachalna, z czasem jednak przerodziła się w coś innego.

Kolej Polska jaka jest każdy widzi. Ale nie każdy zdaje sobie sprawę z tego, że jest to przysłowiowy czubek góry lodowej. To co widać nie jest reprezentacyjne i jakoś szczególnie atrakcyjne. Ale pod stertą zardzewiałych torów, buchającej pary oraz pobłyskujących w nocy pantografów rodzi się iskra marzeń o kolei przyszłości.

Na początku było Pendolino, czyli historia od końca. Zafascynowany tym cudem techniki rozczytałem się jak to będzie można podróżować pociągiem po Polsce z prędkością 200 km/h. Zgłębiając temat dzięki różnym stronom i forom internetowym oraz wyczytując coraz to nowsze wieści o problemach natury technicznej, jak i politycznej utknąłem w tym na dłuższą chwilę. Ale polska kolej to nie tylko włoska myśl techniczna. To również wiekowa historia i polscy producenci, którzy odrabiają lekcje i gonią z ogromną prędkością światowych potentatów kolejnictwa. Świadczą o tym choćby przyznawane nagrody i kontrakty firmom takim jak PesaNewag oraz Solaris.

Nie mamy się czego wstydzić - choć przed nami bardzo ciężki okres dla kolei i pasażerów. Zaniedbywana i zapomniana infrastruktura przypomniała o sobie wielokrotnie boleśnie, bo ile można czekać na pociąg? W niektórych ekstremalnych przypadkach jest to naprawdę bolesne. Ostatnio jednak politycy przypomnieli sobie o tym typie transportu próbując ratować chwiejącego się na glinianych nogach kolosa, jakim jest Intercity. Ruszył więc program renowacji i przebudowy torów, jak i całej infrastruktury kolejowej łącznie z dworcami i stacjami zasilającymi. 

Koleje jednak to nie tylko przewozy osób. Coraz lepiej radzi sobie PKP CARGO, choć i dla nich ten rok może być ciężki, to systematycznie pnie się do góry w niełatwej walce o kawałek tortu dla siebie. Coraz więcej firm chce ich pozbawić pierwszeństwa w przewozach, a konkurencja z roku na rok jest coraz mocniejsza. 

To o czym piszę jest tylko tym wierzchołkiem, ale jakże bardzo widocznym i interesującym, o czym świadczy liczba fanów kolejnictwa w naszym kraju. Nie przedłużając, zapraszam do obejrzenia jednej z wielu galerii człowieka, gdzie przeszłość miesza się z teraźniejszością i przyszłością kolei.

sobota, 23 sierpnia 2014

82. O początkach

Każdy z nas ma za sobą wiele początków. Każdy szczególnie te pierwsze zapamiętuje na długo. Z wiekiem dociera do nas, że wszystko również się kończy. Świat każdego dnia wita i żegna się ze słońcem symbolem dnia i nocy. Zastanawiając się nad tym wszystkim co jest pomiędzy. Życie toczy się raz ociężale, a raz w tempie tak szybkim, że nie dostrzegamy co dzieje się wokół nas i w naszym wnętrzu.

Piękne sceny natury, w skali komórkowej jak i znakomite wizualizacje wielkiego wybuchu, czyli narodzin wszechświata. Wszystko to połączone doskonałymi scenami walki oraz efektami specjalnymi na najwyższym poziomie zmieszane z hollywoodzkim światem pseudonaukowym dają koktajl, któremu na imię "Lucy". Film ten opowiada historię tak niesamowitą i jednocześnie tak pobudzającą wyobraźnię, że można przez naprawdę długą chwilę zapomnieć, iż ta opowieść mogłaby się kiedykolwiek wydarzyć naprawdę.

Dobra gra Morgana Freemana oraz Scarlett Johansson sprawiają, że przy odrobinie fantazji oglądającego można odprężyć swój umysł i dać się ponieść całej tej zabawie. Film jednak jak dla mnie ma drugie dno, do którego trzeba się dokopać. Nie zdradzając nic więcej polecam dwa artykuły do przeczytania po filmie - klik oraz ten.

czwartek, 14 sierpnia 2014

81. Kanarki

Od dłuższego czasu przyglądam się bacznie pewnym zachowaniom ludzkim dwóch grup społecznych. Nie powinno mnie to dziwić, ale często czuję się zaskoczony przez zastaną sytuację. Odwieczne podchody i skradanki to nieodłączny element tej gry. Szybkie oko oraz wprawna ocena sytuacji jest nieodzownym elementem tej bajki.

Jak co rano, podróżując komunikacją miejską, widzę jak zachowują się przysłowiowi "kanarzy" (nawet nie wiem jak na nich wołają obecnie) oraz pasażerowie korzystający z usług przewoźnika, który obsługuje miasto. Dość częste kontrole zainspirowały mnie do uważnego obserwowania kiedy dochodzi do sprawdzania biletów.

Kilka razy było nawet bardzo profesjonalnie, grzecznie, miło, a nawet śmiesznie. Tak jak wtedy gdy niepracujący już kontroler wsiadł do autobusu, a tu nagle słychać jak co poniektórzy szukają w torebkach biletów lub pospiesznie je kasują. I zdziwiona starsza pani, która niedosłyszy pyta pana (tak, że słychać w całym autobusie) czy sprawdzi jej bilet, a on na to, że już dawno nie pracuje jako kontroler, bo to strasznie ciężka i niewdzięczna praca.

Wielokrotnie poddawany byłem kontroli i za każdym razem było wszystko w porządku. Choć nie powiem - parę lat wcześniej miałem na sumieniu jeżdżenie na gapę. Ale od kilku dobrych lat regularnie zasilam kasę miejską pieniędzmi za bilety miesięczne.

Często jest tak, że jeżdżący bez biletu czatują przy kasownikach i wypatrują kto wsiada do autobusu. Czasem zdążą skasować, a jak im się nie uda to jest tłumaczenie, że nie zdążyłem albo że zagapiłem się lub kolejka była do automatu itd.  Od czasu do czasu kontrolerzy wpadają do autobusu jak burza i bez chwili zastanowienia blokują kasowniki licząc na to, że kogoś złapią i że będzie premia od kary, którą musi zapłacić Bogu ducha winny człowiek.

Wojna ta trwa już odkąd pamiętam. Niestety podyktowana jest przez bardzo dużą liczbę pasażerów podróżujących bez biletu. I będzie trwała dopóki nie zrozumiemy, że to jest nasze wspólne dobro i trzeba o nie dbać i umiejętnie z niego korzystać.

niedziela, 3 sierpnia 2014

80. Pokuta - tylko jaka?

Ostatnimi czasy nagrabiłem sobie u mojej kochanej żony. Swoim bezmyślnym zachowaniem i problemem ze snem podkopałem sobie dość głęboki dołek w swoim własnym autorytecie i zaufaniu mojej żony.

Pewnego ranka, gdy po raz kolejny obudził mnie przejeżdżający w oddali pociąg, przekręcając się z boku na bok przez godzinę, postanowiłem w końcu wstać i odpalić laptopa. Jako że było to o szóstej rano grzecznie udałem się z nim do łazienki, aby nie zakłócać spokojnego snu mojej połówce. I wszystko by było dobrze, gdybym po tym jak się przebudziła, nie okłamał jej.

Sam czasem zastanawiam się czy nie prowokuję problemów, aby podkopać wiarygodność w swoich i jej oczach. Na domiar złego, wchodząc w przeglądarkę uruchomiłem celowo tryb incognito, który skutecznie ukrył odwiedzane przeze mnie strony internetowe. W momencie kiedy surfowałem po internecie mój skarb przebudził się i zobaczył, że mnie nie ma obok niej, a laptopa na półce.

Rankiem, kiedy Karioka się obudziła, zapytała mnie czy korzystałem z internetu. Nieświadomy jej przebudzenia skłamałem, co stało się płachtą na i tak już rozjuszonego przysłowiowego byka. Sam długo się zastanawiałem dlaczego kłamię. Na kim się chcę zemścić - na sobie, czy na żonie.

Więc teraz powoli i ociężale odbudowuję zaufanie. Wiem jak to boli i jest mi przykro. Mam tylko nadzieję, że odkryję w sobie przyczyny mojego postępowania.

Przepraszam Cię, Karioko. Wiem, że już to zrobiłem i wiem, że Ty też już częściowo mi wybaczyłaś. Mam nadzieję, że teraz ja wybaczę sobie.

Nastał już dla mnie koniec terapii grupowej. Jeszcze tylko ostatnie spotkanie kontrolne we wrześniu, a potem zostaje dużo do przemyślenia - czy dam sobie już sam radę, czy nadal potrzebuję jeszcze terapii. Na te pytania muszę odpowiedzieć szczerze przed sobą. Nie okłamując swojego ciała i duszy.

Mam bardzo ciepłą, piękną i wrażliwą żonę. Kocham Cię. Cmok w bok - Twój smok.

wtorek, 15 lipca 2014

79. Udało się

W poniedziałek miałem po raz kolejny "przyjemność" oddawać krew do badań. Dla niektórych może się wydawać, że to nic wielkiego. Dla mnie jest to wydarzenie, do którego podchodzę bardzo poważnie. Historia nie jest regułą, która zawsze lubi się powtarzać. Moje wcześniejsze spotkania z instytucją pod nazwą "centrum krwiodawstwa" kończyły się ostatnimi czasy fatalnie. 

Dwukrotnie próbowałem oddać krew i dwukrotnie mój organizm się buntował. Za każdym razem panie przy próbie wkłucia się w moje żyły miały problem i nie trafiały ani za pierwszym, ani za drugim razem. Dopiero trzecie podejście było udane.

Żona się śmieje, że podczas pobierania robiło mi się słabo i mdlałem. Prawda jest taka, że robiłem się zielony, a przed oczami pojawiały mi się już jakieś dziwne zamglenia. W związku z powyższym moje próby oddania krwi (przy pobraniu tylko próbki do badań) zakończyły się na leżance z przymusowym leżakowaniem na plecach przez piętnaście minut. Jak się później okazało  (przy wizycie u lekarza) moje ciśnienie spadło wtedy do poziomu 70/40. Co wprawiło w osłupienie i mnie i żonę. 

Do poniedziałkowej próby postanowiłem się więc troszkę przygotować. Rano przed wyjściem zrobiłem dwadzieścia pompek, aby żyły były bardziej nabrzmiałe. Starałem się również myśleć pozytywnie, że się uda. Żeby było mi raźniej poinstruowałem żonę jak może mnie wspierać i czego ma nie robić.

Po wejściu do gabinetu zasiadłem wygodnie w fotelu i czekałem. Starsza, miła pani przeczytawszy zlecenie, upewniając się dwa razy, przystąpiła do dzieła. Kilka zaciśnięć ręki i żyła była wyczuwalna pod palcem. Pani sprawnie się wkłuła i pobrała dwie probówki. Tym razem już nie kozakując nie patrzyłem jak zabierają moją krew. Kątem oka zauważyłem strzykawkę z igłą oraz ciemnowiśniowym płynem - na szczęście już nie w mojej ręce. Poczułem lekkie uderzenie ciepła do głowy, ale to by było na tyle. Podziękowałem więc pani technik, że tak sprawie się wkłuła nie opowiadając całej historii tylko to, że ona nie miała żadnego problemu z odnalezieniem żyły. Na co ona stwierdziła: "przecież tu wszystko widać jak na dłoni". Podziękowałem i wyszedłem zadowolony.

Mała rzecz, a jak cieszy. Na koniec jeszcze dodam, iż obiecałem sobie, że w niedalekiej przyszłości, po poprawieniu kondycji, oddam honorowo krew.

sobota, 12 lipca 2014

78. Cena

Jak bezcenny jest spokój wie każdy kto pracował w hałasie. Jakim rzadkim dobrem jest w obecnych czasach. Każdego dnia naszego życia towarzyszy nam harmider duszy. Spokój serca i sumienia, bo o takim mówię, czai się za rogiem wiary, nadziei i miłości.

Niestety, coraz więcej ludzi gubi się i traci go czasowo lub bezpowrotnie. Czasem wystarczy być jak dziecko, aby wsłuchać się w siebie i na nowo go odnaleźć. Życie jednak pisze inne scenariusze w pogoni za niedoścignionym marzeniem dostatku, pieniędzy i chwały albo, co gorsza, władzy człowiek zaprzedaje swój spokój w imię wyższych celów.

Co jest tym wyższym celem dla każdego z nas? Musimy odpowiedzieć sobie na to pytanie sami. Czy jesteśmy w stanie postawić Boga, który jest jedynym źródłem spokoju serca, na pierwszym miejscu? Czy wolimy sprzedać się mamonie? Jeśli wybierzemy to drugie cena, jaką zapłacimy za nasze życie, jest najwyższą z możliwych. Zniewalając nas tu, na ziemi.

środa, 9 lipca 2014

77. Urlop

Już jakiś czas siedzę sobie na urlopie i leniuchuję. Niby wolne, a tyle się dzieje wokół mnie i Nas, że o dłuższej chwili spokoju można jedynie pomarzyć. Deszcz na szczęście pada już za oknem i upał zelżał dając czas do odpoczynku oraz powietrze do oddychania.

Wspaniałe towarzystwo mojej żoneczki, która zaskakuje mnie co jakiś czas pozytywnie sprawia, iż dzięki niej odpoczynek jest jeszcze lepszy. Budząc się rano i patrząc na moją połóweczkę jak śpi, widzę jakim jestem szczęściarzem. 

Liczba niesamowitych historii życiowych jakie usłyszałem w ostatnich dniach daje do myślenia. Jak bardzo można sobie popsuć relacje z najbliższymi. Szczęście w życiu to nie tylko czysty przypadek, to przede wszystkim ciężka praca na co dzień, za którą otrzymujemy owoce w nieoczekiwanej chwili naszego podróżowania po ziemskim padole.

Urlop to czas na relaks i przemyślenia, to okres w życiu choć krotki, ale bardzo ważny. Nabieram więc sił i z optymizmem patrzę przez życie jakie czeka Nas w niedalekiej przyszłości. W tym szczególnym czasie zatrzymuję się nad przyrodą i podglądam ją z zaciekawieniem i zachwytem. Polecam każdemu. Nawet kropla deszczu jest dziełem Najwyższego, ale żeby to dostrzec trzeba mieć otwarte serce na cuda Boga.

poniedziałek, 7 lipca 2014

76. Dlaczego Linux nie jest dla każdego?

Co jakiś czas gorąco zachęcam Was do spróbowania swoich sił na polu nowego systemu operacyjnego. Jest to bardzo łatwe i nadal będę Was namawiał do popełnienia pierwszego grzechu. Są jednak pewne ograniczenia, które siedzą w Was samych i to o nich chciałem napisać.

Przyzwyczajenia są chyba najsilniejsze - dlatego marketingowcy już w młodym wieku zarzucają nas reklamami i bombardują wizerunkiem swojej firmy z każdej możliwej strony. Potem czas robi swoje. Dodatkowo, są pewne typy osób, które najzwyczajniej w świecie nie lubią wszelkich zmian. To dlatego tak ważny jest otwarty umysł.

Program w szkole podstawowej w 99 % oparty jest o system operacyjny firmy z Redmond. W nielicznych szkołach (przeważnie na zajęciach dodatkowych) wspomina się, że istnieją jeszcze inne systemy operacyjne niż Windows. W dalszej części kształcenia też nie jest lepiej.

Błędna jest opinia, że jak system darmowy to jest najpewniej do niczego. Takie plotki też krążą po sieci  -wypuszczane przez osoby, które albo nie widziały żadnego Linuxa na oczy lub przy pierwszym możliwym problemie dały za wygraną. Często są to osoby rozgoryczone tym, że klikają gdzie popadnie oraz wpisują w terminalu wszystko co znajdą w sieci.

Nieprawdą jest, że Linux to jakaś czarna magia i trzeba coś tam wpisywać w jakimś czarnym okienku. Jest to kolejny mit, bo w bardzo wielu przypadkach wszystko da się wyklikać myszką, a tylko w kilku trzeba używać konsoli (z którą jak się dłuższą chwilę zapoznamy) nie ma najmniejszego problemu.

Więc dla kogo jest Linux? Dla wszystkich myślących oraz ceniących wygodę i szybkość pracy. Dla ludzi, którzy mogą (choć nie muszą) mieć podstawowej wiedzy o komputerach. Dla ludzi lubiących zmiany i nowości, którzy chcą wybrać to, co ich interesuje, a z reszty zrezygnować bez konsekwencji.

Automatyczne aktualizacje systemu (jak i oprogramowania z nim zainstalowanego) z oficjalnych źródeł, które przebiegają bardzo szybko, są kolejnym plusem przemawiającym za tym, aby spróbować. Bo jak niektórzy mówią - warto mieć jakąś alternatywę.

Z ciekawostek - Linux rządzi w przedsiębiorstwach oraz w najszybszych superkomputerach świata. W ostatnich latach Android (czyli wersja Linuxa) zdominowała już ponad 60 % rynku urządzeń mobilnych.

Linux jest wszędzie i korzystamy z niego na co dzień czy tego chcemy, czy nie. W pracy w domu, nawet w niektórych szkołach. Więc lepiej chyba znać choć trochę to, z czego się korzysta.

sobota, 28 czerwca 2014

75. Zdjęcia

Ostatnio jestem pod presją pisania postów na blogu. Wcześniej mi się chciało. Dziś mi się nie chce, ale co zrobić jak żona nalega, a mojej kochanej połówce (która rozpieszcza moje podniebienie) się przecież nie odmawia :)

Napiszę więc o tym, że używam ostatnio nowej dystrybucji Linuxa o nazwie Lite 2.0 (Beryl). Skusiłem się i wszystko poszło jak należy - żadnych problemów. Nawet sieć bezprzewodowa zadziałała bez niespodzianek. Podałem tylko hasło i wszystko gotowe. Całość jest minimalistyczna i całkiem sprawnie działa na staruszku.

Ale nie o tym do końca chciałem pisać. Na ostatniej grupie terapeutycznej mieliśmy pokazać dwa dla nas ważne zdjęcia. Od początku wiedziałem co chciałem pokazać. Niestety, jedno zdjęcie zostało w albumie w domu moich rodziców. Z drugim nie miałem najmniejszego problemu, bo dotyczyło naszego ślubu.

Potem zostało już tylko opowiedzieć dlaczego te zdjęcia się wybrało i jakie emocje oraz myśli towarzyszyły nam wtedy i teraz gdy je oglądamy. Takie wspomnienia są bardzo potrzebne dla podkreślenia, że każdy ma jakieś pozytywy w sobie - jak nie z dzieciństwa, to z dorosłego już życia. 

czwartek, 19 czerwca 2014

74. Bez grupy

Dziś przypadł dzień bez grupy. Bez pytań i odpowiedzi, bez historii. Czas namysłu w głowie jednak pozostał. Nieubłaganie zbliża się koniec terapii. Sam sobie zadaję pytania i rozmyślam co w tym aspekcie mojego życia zmieniło się, a co pozostało bez zmian.

Z dumą chcę powiedzieć, że wiele się zmieniło - choć często tego nie zauważam na co dzień, bo brak jest jakichś spektakularnych dokonań. Ale patrząc na siebie sprzed kilku miesięcy, w dniu takim jak ten, poznaję siebie samego na nowo. Niby ten sam, ale inny. Wiem, że jest jeszcze kilka spraw do przepracowania, ale i tak bycie na grupie to bardzo dobra decyzja.

Cały czas mam wsparcie w mojej kochanej żonce. Gdyby nie ona na pewno by mi było znacznie trudniej. To ona zazwyczaj prowokuje rozmowy i "zmusza mnie" do dodatkowej pracy w domu. Gdyby jednak ktoś, kto mnie czyta, miał jakieś wątpliwości czy warto poddać się terapii grupowej, to bez chwili zastanowienia powiem, że tak. Jest tylko jeden podstawowy warunek - trzeba się zaangażować.

niedziela, 15 czerwca 2014

73. Iron Woman

Ostatnio miałem okazję odprężyć się w kinie. Wybrałem więc coś lekkiego z gatunku fantastyki i akcji. Oglądając już parę miesięcy temu zapowiedź wiedziałem czego mogę się spodziewać. Kino akcji w niedalekiej przyszłości, z wątkiem pętli czasu i oczywiście obcymi najeźdźcami.

Sprawdzona obsada w postaci gwiazdy kina oraz dotąd nieznanej mi aktorki. Emily Blunt, bo o niej mowa, wpasowała się w swoją rolę i stanęła na wysokości zadania. Piękna, silna kobieta, która czasami wybija się na pierwszy plan filmu. Jest łagodna i delikatna, ale aby to odkryć trzeba przeżyć jej historię życia, najlepiej kilka razy. Te same sceny odtwarzane wielokrotnie mogą nas nudzić, a jednak są tak zrobione, że mimo ich przewidywalności chcemy oglądać je na nowo. 

Na skraju jutra to lekkie i przyjemne kino akcji s-f. Polecam dla odprężenia i docenienia jutra.

sobota, 14 czerwca 2014

72. ZUS

Jako jeden z kilku milionów osób w Polsce zostałem zmuszony do tego, aby wybrać mniejsze zło. Całe to zamieszanie dla mnie jest jakimś kompromisem pomiędzy polityką a ekonomią. Jako jeden z wielu dostałem oficjalne pismo z prośbą, abym dokonał wyboru czy moje śmiesznie małe składki na ubezpieczenie emerytalne w całości trafią do ZUS, czy w części nadal będą w OFE.

Jak każdy świadomy (bardziej lub mniej zorientowany w ekonomii) obywatel zastanawiam się nad wyborem. Wiadomo przecież, że nasi ustawodawcy obierają jedną strategię, a potem z niej rezygnują, podczas gdy koszty tych całych zawirowań i tak spadają na nas podatników.

ZUS ma dziurę w budżecie, którą politycy chcą załatać pieniędzmi z OFE. Te ostatnie i tak słabo sobie radzą przynosząc małe zyski dla przyszłych emerytów. Całość pieniędzy z tych wygenerowanych zysków idzie w biurokrację lub do kasy i tak bogatych Polaków.

Z jednej strony mamy problem, który ministrowie chcą jakoś załatać na tę chwilę, bo wkrótce (ze względu na niż demograficzny i emigrację) dojdą kolejne, ale to już pewnie nie za ich kadencji. Z drugiej strony brak konsekwencji i zamknięcie OFE, bo i tak zysków nie przynoszą, gdyż te zjada inflacja i biurokracja.

Ktoś tam na odpowiednim szczeblu pociąga za sznurki władzy, aby ta stanowiła prawo dla tych, którzy na tym bardzo dużo zarobią. Szary Kowalski i tak za trzydzieści lat będzie płakał nad swoją emeryturą - jeśli dożyje lub nie będzie musiał pracować do osiemdziesięciu lat.

wtorek, 10 czerwca 2014

71. Nowy miętusek

Już od kilku tygodni do ściągnięcia jest nowa wersja miętowego systemu operacyjnego. Linux Mint w wersji siedemnastej jest systemem o przedłużonym wsparciu technicznym do 2019 roku zgodnie z ideologią Ubuntu LTS. Od wielu lat Mint jest uznawany za bardzo przyjazny użytkownikom. Tak też jest i w tym wydaniu, o czym świadczą statystyki pobrań ze strony śledzącej popularność poszczególnych wersji pingwinka.

Niewielkie wymagania systemowe, atrakcyjny wygląd, bogate źródła darmowego oprogramowania oraz prawie wszystko, co nam potrzeba na starcie, to jedne z kilku zalet tej i poprzednich wersji miętuska. Łatwość obsługi i instalacji oraz szybkość działania to kolejne atuty.

Dla niezdecydowanych - polecam i zachęcam do wypróbowania w trybie live dvd lub usb bez instalacji, a po przeczytaniu o występujących czasami problemach i zrobieniu koniecznie kopii zapasowej ważnych danych do użytkowania na co dzień. Za darmo i w pełni legalnie. Na koniec parę zrzutów ekranu mojej roboty oraz bogata recenzja na jednej z moich ulubionych stron blogowych w tej tematyce.




sobota, 7 czerwca 2014

70. Życie

Moje życie toczy się z różną prędkością. Ale mi to odpowiada. Lubię stan, w którym jest spokój i nic niespodziewanego się nie dzieje. Miałem pisać o Linuxie, ale moja osobista korektorka zastrajkowała i powiedziała, że dosyć tego, więc o tym będzie następnym razem.

Czasami chciałbym napisać coś mądrego i takiego dającego do myślenia, ale często łapię się na tym, że co ja wiem o życiu, aby dawać komuś dobre rady? Sam jestem na terapii i czerpię z niej ile się da, choć powoli widać u mnie zmęczenie materiału. Ciężkie historie opowiadane na grupie budzą we mnie współczucie i chwilę zadumy oraz refleksji nad własnym życiem. Niestety tylko we mnie, bo sami zainteresowani szybko próbują zapomnieć o tym, co się stało i nagle nie odbierają telefonów, czy obiecują zadzwonić i nie dzwonią. 

Daje mi to tylko do myślenia - czy ze mną jest coś nie tak, czy wewnętrzne przekonanie kolegów i koleżanek, że dadzą sobie sami radę jest silniejsze i pomoc z zewnątrz jest im niepotrzebna? Na to oraz inne pytania mogę snuć tylko domysły - chyba że przyjdzie czas, aby się z nimi zmierzyć w cztery oczy.

Zdjęcie - klik

sobota, 31 maja 2014

69. Oszukiwanie użytkowników

Jakiś czas temu wpadłem na artykuł dotyczący oszukiwania konsumentów przez producentów telefonów komórkowych. Po jakimś czasie sprawa ucichła, aż tu nagle znów wypływa na światło dzienne przy premierze nowego flagowego telefonu firmy HTC

Na dodatek czarę goryczy przelała ostatnia informacja o firmie, która do tej pory była przeciwna takim praktykom. Z pasjonatów zajmujących się optymalizacją Androida stali się firmą, która ma przynosić zyski. Dołączyli do grona ludzi naginających prawdę. I jak tu wierzyć i podejmować decyzje bez miarodajnych testów? Sytuacja staje się dziwna i wzbudza tylko brak zaufania do niektórych koncernów.

A na koniec wisienka. Jestem fanem małych firm, które pokazują światowym gigantom, że można coś zrobić i niekoniecznie żądać za to astronomicznych cen. Mowa tu o młodej firmie produkującej telefony komórkowe z Chin. One Plus One (bo o nim mowa) powala specyfikacją i ceną. Pokazuje to tylko ile pieniędzy idzie na marketing, a ile do kieszeni największych graczy.

I jaki ładny, prawda?



sobota, 24 maja 2014

68. Koszula

Żyjemy w świecie pełnym stereotypów, dlatego coraz bardziej jednak dziwi mnie, że osoby inteligentne nadal pełne są uprzedzeń. Kilka dni temu spotkałem kolegę na ulicy. Chodzi ubrany lepiej ode mnie, ale to akurat nie jest trudne, bo wciąż chodzę tylko w podkoszulku. Zacny kolega zaś gustuje w koszulach z długim rękawem, więc i wygląda lepiej.

Wracając do tematu - powiedziałem, że ładnie mu w tej koszuli, która miała trudny do zdefiniowania kolor (coś pomiędzy niebieskim a zielonym). Na co usłyszałem: "a co - ty wolisz chłopców?" skoro prawię mu takie komplementy. Odpowiedziałem, że zdecydowanie jednak wolę kobiety. A potem zadałem mu kolejne pytanie: "czy już facet facetowi nie może powiedzieć, że dobrze wygląda, bo posądzany jest o bycie gejem?" Nie odpowiedział.

Przyznam, że nie spodziewałem się po moim zacnym koledze takiej reakcji, po prostu mnie zamurowało.

sobota, 17 maja 2014

67. Cyfrowa pułapka

Jestem świadomym użytkownikiem Internetu. Tak chciałbym o sobie powiedzieć i mieć pewność, że moja wiedza na ten temat jest na tyle duża, iż mogę spać spokojnie. Niestety, po przeczytaniu pewnej książki, która zasiała we mnie niepewność co do mojej tezy, zastanawiam się gdzie kończy się moja wolność osobista, a gdzie zaczyna manipulacja.

Żyjemy w świecie, w którym wszystko wokół nas wiruje i zmienia się - czasem w zastraszającym tempie. Sami napędzamy się na więcej i szybciej. Człowiek jednak ma swoje ograniczenia, więc aby ułatwić sobie życie i je przyspieszyć, korzystamy na co dzień z ogromnej liczby urządzeń do przetwarzania danych.

Prawie każdy z nas ma telefon komórkowy lub ostatnio bardzo promowany smartfon. Inteligentne urządzenia nie są już wizją przyszłości, lecz rewolucją, która z butami wchodzi w nasze życie. Każde takie urządzenie ma swoje plusy i minusy.

Niektórzy powiadają, że telefony, tablety, komputery są tak inteligentne jak inteligentni są ich użytkownicy. To święta prawda na temat tego, że z każdą rzeczą, z jaką mamy do czynienia trzeba nauczyć się obchodzić i wiedzieć kiedy z niej korzystać, a kiedy dać sobie spokój.

Bardzo szybko możemy popaść w uzależnienia od Internetu, telewizji, czy gier. W mgnieniu oka (paradoksalnie - ułatwiając sobie życie) stajemy się niewolnikami cyfrowych mediów. Uwsteczniamy się korzystając na co dzień z udogodnień. Każdego dnia na odwyk od grania lub Internetu trafia trudna do oszacowania liczba osób. Współczesne uzależnienia (jeśli występują w młodym wieku) pociągają za sobą bardzo duże konsekwencje.

Niewygodna dla wielkich koncernów książka Cyfrowa Demencja naświetla problem, z jakim  musimy się zmierzyć my i następne pokolenia. Problem, który nie jest wymyślony, ale stanowiący o realnym zagrożeniu naszego zdrowia fizycznego i psychicznego. Sporne kwestie poruszone w książce naukowo pokazują jak można manipulować ludźmi, aby dążyć do jak największych zysków. 

Nie chodzi tylko o pieniądze. Tu chodzi o przyszłość następnych pokoleń. Chodzi o mnie i o Ciebie.

niedziela, 4 maja 2014

66. Udało się

Po kilku dniach poszukiwania i prób udało mi się zwalczyć problem komunikacji między routerem (Technicolor TC7200), a komputerem z Linuksem. Nie wiem do końca co spowodowało, że komunikacja po kablu i po wi-fi wróciła, ale zrobiłem dwie rzeczy. 

Pierwszą było zalogowanie się do routera i zmiana ustawień zaawansowanych - chodzi dokładnie o zaznaczenie tego ptaszka w przeglądarce (UpnP).



Drugim krokiem było zainstalowanie nowej wersji Lubuntu 14.04. Małym problemem okazały się jedynie sterowniki do karty bezprzewodowej. Ale i tu z pomocą przyszedł wujek Google i pewien przyjazny portal dla miłośników Ubuntu.

I teraz zostało jedynie cieszenie się i korzystanie z trzyletniego wsparcia technicznego.


sobota, 3 maja 2014

65. Rocznica

Post na życzenie korektorki :)

Jako że jestem uzależniony od mojej osobistej korektorki, która jest na dodatek moją żoną, muszę coś o Niej napisać. Najlepiej dobrego, bo post nie przejdzie. Cały czas zastanawiałem się co mogę, a czego nie mogę napisać. Wyszło, że mogę wszystko. Tylko czy chcę?

Pewnie, że chcę, ale chcę też napisać o Linuksie, więc muszę wybrać. Zatem wybieram Ciebie. Tak jak moja żona napisała - minęło już trochę czasu odkąd się znamy i troszkę mniej jak jesteśmy małżeństwem.
Niedawno obchodziliśmy swoją kolejną rocznicę ślubu. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie fakt, że bardzo się kochamy i wybaczamy sobie codziennie swoje niedoskonałości. Nie bylibyśmy razem, gdybym ograniczał Jej wolność, a Ona moją. Ciężko by było gdybyśmy się nie wspierali. Każdy dzień i gest jest ważny. Znamy się już prawie tak dobrze, że ton głosu czy niewinna mina zdradza więcej niż słowa.

Poznajemy się jeszcze cały czas. Poprzez rozmowę i przebywanie ze sobą. I to jest piękne. Codziennie rano kiedy się budzę i widzę Ją jak śpi wiem jakim jestem szczęściarzem, że jest ze mną.

Dziękuję Ci Kochanie za to, że jesteś.


poniedziałek, 21 kwietnia 2014

64. Ograniczanie wolności wyboru

Jakiś czas temu zmieniliśmy prędkość naszego łącza internetowego. Niestety, nie obyło się bez problemu. Na początku były komplikacje z przeniesieniem usługi, które zakończyły się podpisaniem nowej umowy. Odkręcanie tego trwało całe sześć tygodni i kilka ładnych godzin na infolinii.

Jednak, powracając do tematu, w momencie jak czegoś się nie doczyta, potem człowiek może żałować. W momencie instalacji dostaliśmy nowy router z modemem. Wszystko ładnie cacy, gdyby nie fakt, że sprzęt ten nie wspiera innych systemów operacyjnych niż Windows. Tak - jeśli jesteś klientem UPC i dostajesz nowy sprzęt, zapomnij o korzystaniu z Linuxa. Jak do tej pory nie znalazłem w ustawieniach routera i na forach internetowych rozwiązania tego problemu.

Wiem, że Linux to mało używany system. Wiem też, że modem obsługuje inne systemy operacyjne  -przynajmniej tak jest w instrukcji obsługi.  Więc jaki jest problem? Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o kasę na aktualizację oprogramowania oraz szkolenia osób pracujących w call center.

Jak się coś zmieni, to napiszę jak do tego dotarłem Na razie pozdrawiam i życzę miłego lanego.

niedziela, 6 kwietnia 2014

63. Łakomstwo

Łakomy jestem i to strasznie. Nawet jakbym bardzo się starał, to mi nie wychodzi walka z tym nałogiem albo moje działania są zaledwie krótką chwilą opamiętania. Skłonność do podjadania i obżerania się powraca do mnie niczym bumerang. Słaba wola w tej dziedzinie mojego życia upośledza mnie i ogranicza.

Jest post, więc powinienem walczyć z tym nałogiem lub zmniejszyć jego częstotliwość. Skłonności do zajadania emocji wpychają mnie wprost pod koła otyłości. Z nadwagą jestem na "ty" od ósmego roku życia. Z otyłością rozstałem się jakiś czas temu, ale ona nie chce o mnie tak szybko zapomnieć.

Motywowanie samego siebie działa do pewnego stopnia, potem jest już tylko gorzej. Brak szacunku do swojego ciała i traktowanie go po macoszemu powoduje chaos i błędne koło w mojej głowie, a to ona jest źródłem większości problemów.

Denerwuję się i jem. Przejmuję się i jem. Nudzę się i jem. Gruby jestem i gdy to widzę, to jem i wcale nie jest mi z tym dobrze. Muszę chyba powiedzieć o tym na grupie terapeutycznej i zacząć walczyć na poważnie, bo w takim tempie otyłość stojąca za drzwiami wprowadzi się do mnie bez zapowiedzi, zajmując najlepsze miejsce w domu.

Żona próbuje mnie motywować prośbami i groźbami, ale dopóki sam w sobie nie znajdę motywacji do działania i konsekwencji,  nic i nikt mi nie pomoże.

niedziela, 23 marca 2014

62. Niedzielne rymy

Leniwa niedziela ciągnie się ospale.
Za oknem wiatr, słońce i deszcz holują wiosnę ociężale.
Zima za rogiem czai się w odwrocie, a żona skrycie marzy o kocie.
Kwiaty już kwitną ochoczo, a my wszędzie chodzimy piechotą.
Choć czasem słoneczko zaświeci, myśli uciekają jak niesforne dzieci.
I błądzą po lesie w ciemności i mroku szukając polany pełnej miłości o zmroku.
Ptaki śpiewają, muchy latają.
Siedzę sobie i patrzę na wszystko, a żona mówi: "masz wielkie brzuszysko".

niedziela, 16 marca 2014

61. Jak sobie nagrabić

Znowu dałem dupy, nagrabiłem sobie u Karioki. I to nie na żarty. Niby nic, ale ciągnie się to za mną jak guma z majtek. Nie pierwszy (mam za to nadzieję, że ostatni) raz nie dotrzymałem obietnicy. Przez swoje gapiostwo i nadgorliwość znów się spóźniłem na randkę z własną żoną.

Niestety - nie pozostało to bez echa, bo po raz kolejny nawarzyłem sobie piwa, które musiałem wypić. Na szczęście potrafimy ze sobą rozmawiać i wybaczać. Dziękuję Ci żono za to, że mnie kochasz, za to, że wybaczasz i przepraszam, że zawiodłem Twoje zaufanie.

niedziela, 2 marca 2014

60. Z rodziną tylko do zdjęcia albo do filmu

Niedawno zaprezentowałem swój genogram na grupie. I po tym co usłyszałem - a mianowicie, że jestem podobny do swojego ojca, byłem smutny. Uparty, dumny i ślepy na drugiego człowieka. Na szczęście są też pozytywy - w tym brak problemów z okazywaniem uczuć.

Rodziny się nie wybiera, rodzisz się i już. Nie możesz zbyt wiele zmienić jeśli chodzi o sposób, w jaki rodzice przekazują ci swoje dobre i złe cechy. Jedyne co możesz zrobić, to wyjść z siebie, stanąć z boku poprzyglądać się samemu sobie i schedzie jaką otrzymałeś po rodzicach. Potem wziąć to, co najlepsze, a resztę spróbować zostawić za sobą w ogonie przeszłości. Wszystko to możesz osiągnąć tylko na terapii indywidualnej lub grupowej.

Perypetie rodziny mojej i twojej są niczym scenariusz do najlepszego filmu. Tak powstają książki, potem sztuki teatralne i czasem nawet dobry film. Na ten ostatni natknąłem się niedawno. Nie zdradzając fabuły powiem krótko. Gorąco polecam.

niedziela, 23 lutego 2014

59. Odkrywanie przeszłości

Od pewnego czasu odkrywam karty swojej przeszłości, analizując wydarzenia z całego mojego życia - wstecz - aż do teraz. Wyciągam i znajduję rzeczy nie zawsze miłe i przyjemne. Dążę do prawdy o sobie i moim życiu.

Buduję drzewo genealogiczne z nakładką genogramu. Odkrywam i wyciągam na wierzch stereotypy zakopane pod powierzchnią myśli. Przywołuję przekazy i niesnaski w rodzinie. Wszystko po to, aby zrozumieć samego siebie i swoje zachowania. Nie jest to łatwe. Boli, kiedy po kilku godzinach przyglądania się temu wszystkiemu, wychodzi na to, że obraz rodziny poddaje się weryfikacji w głowie, w myślach i uczuciach. Zburzyć jest łatwo, zbudować na nowo z cegieł realności - bardzo ciężko.

Mimo, że nie jest prosto, polecam każdemu to zadanie. Stworzyć własny genogram i obejrzeć się w lustrze własnej historii.

sobota, 8 lutego 2014

58. Przeprowadzka

Od jakiegoś czasu po przeprowadzce układamy sobie razem z żonką życie na nowo. Niby nie ma w tym nic odkrywczego, ale każde z nas szuka sobie miejsca w nowym otoczeniu i sytuacji. 

Nieprzyzwyczajeni do ciszy i spokoju uczymy się jak z niej korzystać. Odnajdujemy się w rolach bez obciążeń. Odreagowujemy stres i staramy się być dla siebie dobrymi ludźmi. Znajdujemy miejsce w sercu, duszy i domu.

Nie jest to proste, bo w głowie czasem przewijają się myśli, które w tym momencie nie mogą mieć już miejsca. Realność zabija złudzenia, przynosząc spokój.

Pierwsze efekty terapii widać już gołym okiem. Inne krążą w mojej głowie zmieniając kształt i liczbę połączeń synaptycznych. Zmuszają do zastanowienia, refleksji nad swoim życiem i postępowaniem.

Jest miło i przyjemnie. Do tego chcę przywyknąć.

sobota, 25 stycznia 2014

57. Serial inspiracją do zmian w społeczeństwie

Czy to możliwe, aby serial telewizyjny wnosił coś do naszego życia? Jedni mówią, że tak, drudzy, że nie. Dziś stanę po stronie tych pierwszych. Niestety, nie chodzi o współczesny serial, tylko taki, który grali jeszcze zanim przyszedłem na świat. W USA wszystko jest możliwe.

W czasach kiedy istniała jeszcze segregacja rasowa. Kiedy kobieta miała ładnie wyglądać przy mężu, siedzieć w domu i wychowywać dzieci. Kiedy Związek Radziecki był największym wrogiem Stanów Zjednoczonych. W tych właśnie czasach zaczęto nadawać pewien serial, który dziś śmieszy swoimi efektami specjalnymi i kostiumami. Ale nie to jest w nim najważniejsze.

Serial pokazywał jak życie może kiedyś wyglądać - w różnych jego aspektach. Łamał chyba wszystkie dostępne stereotypy i uprzedzenia. Dawał wgląd w przyszłość niewyobrażalną w tamtych czasach. 

Gene Roddenberry pisząc scenariusz do serialu Star Trek był inspiracją nie tylko dla zwykłych ludzi. Był kopalnią pomysłów do wynalazków, które dziś są w naszych rękach.

Do napisania tej notki natchnął mnie ten artykuł. Gorąco polecam.

niedziela, 19 stycznia 2014

56. Pokonany przez słodkie wspomnienia

Obudziły się dziś we mnie bardzo słodkie i zarazem przerażające wspomnienia z dzieciństwa. Jako mały chłopiec fascynowałem się wszystkim, co robi mój dziadek. Nie odstępowałem go na krok. Czasami mnie tylko zbywał, abym zaniósł coś babci lub przyniósł coś z jego magicznej komódki.
Źródło internet
Jako taki przylepiec niezwykle pasjonowały mnie pewne małe żyjątka, które zamieszkiwały sad dziadka.

Bałem się ich i jednocześnie przyciągały mnie. Przekonał mnie jednak specjalny kapelusz z siateczką. Pewnego razu dziadek powiedział, że mogę iść razem z nim. Nałożył mi na głowę ten kapelusz, dał do ręki dymiarkę i powiedział, że jak będę potrzebny, to mnie zawoła.

Tego dnia niesamowity dziadek doglądał pszczół. Otworzył jeden z uli i nagle w powietrzu znalazły się ich setki albo i tysiące. Przerażony stałem jak wryty i nie mogłem się ruszyć. Chwilę potem dziadek pomachał do mnie, abym przyszedł. A ja na to, że się boję, że mnie pszczółki pogryzą.


źródło
Podszedł więc do mnie, złapał za rękę i tak razem powoli zbliżyliśmy się do otwartego ula. Pokazał mi jak pszczoły po nim chodzą i nic mu nie robią. Potem powiedział, że teraz mogę robić dym. Ucieszyłem się, bo już stojąc z boku ciągle naciskałem dymiarkę i bawiłem się, na co dziadek się złościł, że to nie w tym momencie. Chwilę potem jak podszedłem do ula pierwsze pszczoły zaczęły siadać na mnie i radość przerodziła się w przerażenie. Potem pamiętam jak dziadunio wyciągał ramkę po ramce i oglądał pszczoły oraz plastry poszukując jakichś niepokojących zmian. Na szczęście wszystko było w porządku i ramki szybko lądowały na swoim miejscu. Po kilku minutach kolejny ul, a po godzinie było już po wszystkim.

Innym razem w porze letniej nadszedł czas zbioru. Nie mogłem się doczekać, by zobaczyć jak to się robi. Po moim ulubionym wstępie z miechem pszczelarskim nastąpiło okradanie pszczół z miodu. Całe ramki oczyszczone z większości pszczół lądowały po odsklepianiu w wirówce, którą ja sam własnoręcznie kręciłem.

źródło

Z uśmiechem szerszym niż mogłoby się to wydawać patrzyłem jak ten złocisty napój przelewał się do naczynia błyszcząc jak złoto.

Już od małego bylem łakomczuchem i dostawałem kawałki plastra, które się odłupały lub wkładałem palce do tego garnka i łapczywie pochłaniałem ten cudowny złocisty napój. Tego samego lub następnego dnia dziadek przygotowywał specjalną miksturę z wody i cukru oraz jakiegoś proszku dla pszczół, aby mogły odbudować swoje zapasy na zimę.

Piszę to wszystko, bo jest to dla mnie bardzo ważne. Jest jednym z nielicznych wspomnień, jakie mi pozostało w głowie. Jest również źródłem mojej wrażliwości na współczesne problemy pszczół. 

Po obejrzeniu filmu  "Więcej niż miód" serce mi się ściskało na niektórych scenach. Powróciły wspomnienia. Trochę już wiedziałem i wiele nowego się dowiedziałem o tych naszych małych latających towarzyszach życia. Były przed nami. Jeśli nie będziemy dbali o środowisko to my wyginiemy razem z nimi. Więc dbajmy o to, co dostaliśmy od Boga.

niedziela, 12 stycznia 2014

55. Terapia 3

Na początku terapii ustalone zostały reguły gry. Nikt nie spodziewa się cudów, lecz znacznej poprawy. Dziewięć miesięcy grzebania w sobie to czas na to, aby narodzić się na nowo. Czas, aby nauczyć się oddychać pełną piersią. Czas, aby zrzucić jarzmo uprzedzeń, braku wiary w siebie i innych przywar zaczerpniętych z dzieciństwa i pielęgnowanych starannie aż do teraz. Czas, na który każdy prawie liczy, że uszczknie z niego coś dla siebie. Zyska, a nie straci. Czas, który jest aż tak cenny w dzisiejszym świecie, że nie dostrzegamy tego, iż on jest dla nas, a nie my dla niego. Czas, aby stać się wolnym człowiekiem w pełnym znaczeniu tego słowa.

Dużo pracy przede mną. Dużo nowych prawd. Dużo błota muszę zmyć ze swoich oczu, aby ujrzeć piękno tego świata. Aby dostrzegać siebie. Aby słuchać siebie. Aby zrzucić iluzję i rozróżniać prawdę od kłamstwa i obłudy drzemiącej pod przykrywką pseudo wygodnego życia.

Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Wręcz ostrzegał, że to, co zobaczę może mi się nie spodobać, zaboleć i zranić ciało oraz duszę. Co bardziej boli?

Na początku był pot w ogromnych ilości, strach i bicie serca w trybie na przemian przyspieszonym lub zwolnionym. Tysiące myśli pojawiających się przed, po i w trakcie spotkania, kotłujących się w głowie niczym iskry nad ogniskiem. Zapalające jednocześnie blask strachu i promyk nadziei. Pojawiały się i znikały, niektóre jednak pozostały na dłużej wywołując reakcje łańcuchową, zdarzeń i kolejnych myśli. Przewalając kolejne myśli w kierunku nieuniknionej konfrontacji z samym sobą i rzeczywistością, w której żyjemy.

Kolejne zasłony milczenia spadają na ziemię, robiąc miejsce na prawdziwe ja. Świat, który czai się tuż za rogiem jest tak blisko i tak daleko. Powoli widać szczyt. Widać też kręte ścieżki i wysokie urwiska, z których od samego patrzenia można dostać kręćka. Taka jest droga i cel.

Poznać, zrozumieć, pokochać. To na początek, co potem? Różne są opcje. Jednak jedno jest pewne - już nigdy nie będę taki sam. Zmienię się w lepszego człowieka. Tego sobie i Wam życzę.