sobota, 29 listopada 2014

94. Kruczki w umowie


Jak już pisałem w poprzednim poście zostaliśmy postawieni pod ścianą. Po pięciu telefonach (moich i żoneczki) doszliśmy do porozumienia, że dajemy na razie sobie z tym spokój - czyli zero dzwonienia aż do następnego razu.

Jak się można przekonać na własnej skórze, każda umowa zawiera niezliczone furtki dla usługodawcy oraz liczne obostrzenia dla odbiorcy. Podsumowując - wyszło na to, iż jesteśmy uwiązani umową przez kolejne 24 miesiące i to wszystko zgodnie z literą prawa. Mały szczegół jest taki, że pismo z informacją o zmianie zostało wysłane na stary adres, a nawet rezygnacja z usług powodowała podwyżkę abonamentu przez jeden miesiąc ze względu na okres wypowiedzenia.

Okazuje się jednak, że pomysłodawca umowy (czyli prawnicy) tak sprytnie ją skonstruowali, że czy chcesz czy nie wyciągną z ciebie kasę i to niemałą. Jak głosi slogan reklamowy UPC - "1.4 mln zadowolonych klientów". Szybko licząc - około połowa z nich ma podobną usługę, czyli internet o prędkości 60 Mb/s. Wychodzi więc na to, że w przeciągu tylko jednego miesiąca do kieszeni firmy wpadnie - uwaga - prawie 5 mln złotych więcej. Oczywiście dostaniemy do tego szybszą usługę, której i tak większość klientów nie wykorzysta, ale to już nasz problem.

Wniosek jest jeden - kolejna furtka i rezygnujemy z usług UPC. Po co mamy wisieć na telefonie ponad dwie godziny i czekać na propozycję, która za każdym razem jest inna? Wystarczy poczekać i przejść do innego operatora - pod warunkiem, że ten nie będzie zmieniał warunków umowy co dziewięć miesięcy.

niedziela, 23 listopada 2014

93. Dylemat

Jakiś czas temu przyszło do nas pismo z UPC. "Szanowni Państwo bla bla bla... Informujemy, że zgodnie z umową przysługuje państwu możliwość..." Cały szkopuł polega na tym, że chcą nas uraczyć prędkością 120 Mb/s za dodatkową opłatą w wysokości 7 zł co miesiąc. Możemy również pozostać przy tej samej prędkości, ale trzeba rozwiązać umowę i podpisać nową albo aneks.

Po ostatnich przejściach z formalnościami troszkę jest to ryzykowne, gdyż lubią mieszać w garach. Przy przeprowadzce zamiast przeniesienia usługi dostaliśmy nową umowę i nowy numer abonenta, a odkręcanie tego bałaganu z naliczaniem podwójnej opłaty trwało dwa miesiące.

Obecna prędkość naszego internetu oscyluje w granicach 40-60 Mb/s przy ściąganiu i jest w zupełności wystarczająca. O 6 Mb/s przy wysyłaniu nie wspominając.  Nawet ostatnim razem, żeby sprawdzić pełną przepustowość łącza musiałem połączyć się z serwerem ftp w Gdańsku, który oferował taką prędkość wysyłania danych.

Wniosek jest jeden i prosty. Prawie żaden serwis w Polsce nie oferuje dla pojedynczego użytkownika takich prędkości. Po co więc mamy dokładać kolejne siedem złotych (razy dwanaście miesięcy) skoro i tak tego nie wykorzystamy w żaden sposób?

I tu jest dylemat. W obecnym miejscu zamieszkania nie ma konkurencji. Więc albo zdamy się na łaskę obecnego operatora, który może coś pokręcić lub skorzystamy z oferty konkurencji w opcji internet LTE. Ta jednak ma swoje wady i zalety.

Zaleta jest taka, iż możemy przenieść się w dowolne miejsce z zasięgiem telefonii komórkowej i będziemy mieli internet. Wadą zaś są ograniczenia w transferze. Przy podobnej ofercie cenowej jest to 40 GB danych. Nie jest to mało, ale i też nie bardzo dużo.

Zostało nam parę dni na decyzję. Niedługo ją podejmiemy. Zostajemy czy (ostatnio moje ulubione słowo informatyczne) migrujemy?

niedziela, 16 listopada 2014

92. Dwie ważne rocznice

Dwadzieścia trzy lata temu powstały podwaliny pod Linuksa. Młody Linus Torvalds napisał pierwsze linijki kodu sytemu operacyjnego. Od tego czasu zmieniło się bardzo wiele. Linux rządzi w superkomputerach, a i w desktopach radzi sobie całkiem nieźle.

Dzięki temu wydarzeniu mamy wolne systemy operacyjne. Dziesiątki tysięcy programistów na całym świecie tworzy dalej ten projekt zupełnie za darmo. Rozwija go i wymyśla nowe koncepcje. Nawet tak ostatnio popularny Android jest Linuksem.

Całkiem niedawno stuknęło również dziesięć lat firmie Canonical, która stoi za wydaniem systemu Ubuntu. Dla mnie jest to ważna chwila, gdyż od września 2009 roku rozpoczęła się moja przygoda z tym systemem, którego zresztą z powodzeniem używam do dziś.

Obecnie korzystam z Minta, który bezpośrednio jest tworzony własnie z Ubuntu. Zachęcam więc do spróbowania i otwarcia sie na nowe perspektywy. Każdy tutaj może znaleźć coś dla siebie.


sobota, 15 listopada 2014

91. RTZ

W ostatnich dniach dość intensywnie uczestniczyłem w szkoleniach. Całe trzy dni, czyli dwanaście godzin. Uśmiałem się tam tyle, co przez ostanie dwa miesiące. Trudne tematy przeplatane były rożnego rodzaju wstawkami, mającymi na chwilę odwrócić uwagę od głównego tematu, jakim była Racjonalna Terapia Zachowania. Jak uczulał nas prowadzący, nie da się tego fenomenu wytłumaczyć w prosty sposób. Nawet nie próbuję podjąć się więc takiego karkołomnego zadania.

Jedno jest pewne. Działa. Nie wiem do końca jak, ale działa. Potęga tego narzędzia jest taka, że to niezwykle prosta i bardzo skuteczna metoda. Działa prawie tak szybko jak myśli. Słowa zaraz po myślach są tak mocnym lekarstwem, że morfina przy tym to bułka z masłem.

Za przykład tego, że to prawda podam, iż na jedną z uczestniczek kursu słowa tak mocno zadziałały, że prawie zemdlała z wrażenia. Nie przeciągając - potęga świadomości i myśli jest tak ogromna, iż nawet najbardziej wzburzone głowy mogą stać się spokojne niczym jezioro po burzy.

Nie ma tu ani odrobiny przesady. Polecam każdemu kto ma choć odrobinę otwarty umysł i chce sobie pomóc w odzyskaniu wolności ducha, aby zainteresował się tą formą autoterapii.

niedziela, 9 listopada 2014

90. Wolność prawie jak asertywność

Sobotni poranek za zakupach. W oddali pojawia się dobrze znana mi postać. Chwila nieuwagi i już spotykamy się w drodze po ulubiony chleb razowy. To nasza sąsiadka, która unikała ze mną kontaktu przez ostatnie trzy tygodnie. Zaczęliśmy pogaduchy, które tak naprawdę okazały się prawie monologiem ze strony zainteresowanej.

Z reguły mało mówię. Zastanawiam się czy warto coś powiedzieć, skomentować. Przeważnie odzywam się tylko wtedy, gdy ktoś zapyta o radę lub opinię. Czasem zdarza się, że wpadnę w rozmowę z kimś na temat różnych zainteresowań, które się nam pokrywają.

Wracając do historii sąsiadki. Po jakimś czasie jednostronnego zainteresowania, doszliśmy z żoną do wniosku, że już wystarczy i pora, aby to sąsiadka przejawiła jakieś chęci. Postanowiliśmy, że zaczekamy aż sama się odezwie i zapyta co u nas. Próżne te oczekiwania, bo przez trzy tygodnie nie było żadnego odzewu.

Jakież było moje zdziwienie gdy ujrzałem ją tamtego ranka. Przecież miała być kilkaset kilometrów dalej na leczeniu. Zapytałem co się stało, że jest tu, a nie tam. W odpowiedzi padły słowa, że wyniki ma słabe i nie mogą podać jej chemii. Zaraz potem jednak nastąpił atak na moją wolność w postaci pytania dlaczego się nie odzywamy. Odbijając piłeczkę zadałem takie samo pytanie - "a dlaczego ty się nie odzywasz?", które pozostało bez odpowiedzi.

I tu zaczęła się manipulacja w postaci tekstu: "bo wy chyba nie chcecie takiej chorej  sąsiadki". Branie na litość - takie numery to nie ze mną. Zignorowałem tę uwagę i próbowałem niechętnie już dalej ciągnąć rozmowę, by zapełnić czas spaceru do piekarni. Słuchałem więc, a druga strona mówiła, mówiła, mówiła - cały czas o sobie.

Po głowie przez chwilę przemknęła mi myśl - powiedzieć co u nas, czy poczekać aż sama zapyta. Zwyciężyło to drugie - chęć sprawdzenia czy w naszej relacji coś się zmieniło. Nic takiego nie miało miejsca, jej monolog przerywany był tylko zdawkowo moimi potaknięciami.

Później, gdy rozmawiałem o tym z żoną, padło kilka pytań z jej ust. "Dlaczego tego słuchałeś?" "Dlaczego nie powiedziałeś o naszych zmartwieniach?" "Dlaczego zgodziłeś się na takie jednostronne traktowanie?" I tu pojawiło się kolejne pytanie o moją asertywność. O wolność którą pozwoliłem sobie odebrać w imię współczucia i braku postawienia granic z mojej strony.

Milczenie nie zawsze jest złotem. Wkrótce idę na szkolenie, które (mam nadzieję) pomoże mi odnaleźć w sobie pokłady tego, aby nie pozwalać wchodzić sobie na głowę.

niedziela, 2 listopada 2014

89. Reakcja łańcuchowa

Lubimy z żoną oglądać filmy i o nich rozmawiać. Dzielić się opiniami i wrażeniami. Nie tylko tymi dotyczącymi zdjęć, muzyki, czy gry aktorów. Często rozmawiamy o tym, co autor miał na myśli. Idąc jeszcze dalej - analizujemy zachowania głównych bohaterów, porównując je do swoich wartości i przekonań, próbując postawić się w takiej samej sytuacji jak oni w filmie. 

Czasem się spieramy, niekiedy mamy całkiem inny punkt widzenia na daną sprawę. Jeszcze innym razem dzielimy się swoimi opiniami. Zdarzają się filmy, po których przez dłuższą chwilę nie mówimy nic lub bardzo niewiele. Troszkę już tych filmów obejrzeliśmy razem. Od prostych i łatwych po tak zagmatwane, że nie wiadomo o co chodzi. Jako że oboje jesteśmy po terapii na filmy patrzymy przez pryzmat nie tylko życia, ale bierzemy pod uwagę również wzorce i zachowania ludzkie.

Ostatnio obejrzeliśmy wspólnie Plac Zbawiciela. Jak bardzo prawdziwy jest ten film świadczy fakt, że oparty jest na autentycznej historii jednej z wielu rodzin, która przeżyła taką katastrofę finansową i moralną. Cały dramat bohaterów, polegający na braku własnego mieszkania, po zastanowieniu ma swoje drugie i trzecie dno, do którego można się dokopać tylko właśnie przez pryzmat naszych życiowych doświadczeń i wiedzy o zachowaniu człowieka.

Każda postać w tym filmie niczym tytułowa reakcja łańcuchowa dokłada swoje trzy grosze do nieustannie zbliżającej się katastrofy. Film tak prawdziwy, że aż straszny. W chwilę po obejrzeniu wpadła mi jedna myśl do głowy. Każdy, kto bierze ogromny kredyt na dom czy mieszkanie, powinien taki film obejrzeć przed decyzją o podpisaniu cyrografu na dwadzieścia czy trzydzieści lat. 

Pozytywnym argumentem w głowie po seansie jest to, iż zawsze można poszukać jakiegoś wyjścia z nawet najbardziej zagmatwanej sytuacji. Wystarczy tylko wziąć na siebie odpowiedzialność za własne życie.