Nabroiłem ostatnio sporo. Mało nie doszło do scen dantejskich. Żona pękła i wylała na mnie całą swoją złość i żal. Zabolało, bo miało boleć. Miało to coś we mnie zmienić i wstrząsnąć niczym defibrylator.
Jestem nieposkładany i często moje postanowienia co do poprawy idą w łeb. Przez chwilę jestem niczym tęcza - ładny i kolorowy. Potem znikam i staję się nudny i szary. Pozbawiony radości z kolorów życia.
Mam bardzo dobrą żonę. Dba o mnie, jest mi bliska i mogę na nią liczyć. Zawiodłem ją tym, że straciłem blask życia i ją zaniedbałem w pewnym istotnym aspekcie życia. Chęci mam dobre, ale często zapalam się i wypalam - tak szybko jak noworoczne sztuczne ognie.
Często mój głos rozsądku przyćmiewa moje zapędy. Do zmian. Nie jestem bez winy. Nagrzeszyłem zaniedbaniem. Teraz się zmieniam i mam nadzieję, że to nie będzie trwało dłużej niż dotychczas. Karioka jest wymagająca i to powinno pomóc mi stawiać poprzeczkę coraz wyżej.
Trzymajcie za mnie i za nas kciuki. Modlitwa też się przyda.